|
|
|
|
|
|
|
|
Otwarcie
XVI Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych –
Camerimage (który trwać będzie do 6
grudnia), wiązało się z wyjątkowym
wydarzeniem. Zeszłoroczną nagrodę Brytyjskiego Stowarzyszenia Operatorów
Filmowych za zdjęcia do filmu „Zabójstwo Jesse'ego Jamesa przez tchórzliwego
Roberta Forda” odebrał wybitny operator Roger
Deakins. Dodatkowo, jako pierwszy
z filmów konkursu głównego, pokazano
jego najnowsze dzieło – film „Wątpliwość”,
z Meryl Streep i Philipem Seymourem
Hoffmanem w rolach głównych. Seans, co
warto podkreślić, odbył się na tydzień przed światową premierą filmu.
„Wątpliwość” jest ekranizacją dramatu „Doubt” Johna Patricka
Shanleya, w reżyserii samego autora. Sztukę wyróżniono
nagrodą Pulitzera w 2005
roku. Na Broadwayu grano ją aż 525 razy!
Dramat zdobył także cztery prestiżowe
nagrody Tony, we wszystkich najważniejszych kategoriach. W Polsce wystawił go
Piotr Cieplak, na scenie warszawskiego Teatru Polonia, z
Aleksandrą Konieczną i Cezarym Kosińskim w głównych rolach.
Jest rok 1964. Katolicka szkoła w nowojorskiej dzielnicy Bronx. Zarządza nią
nieznosząca sprzeciwu siostra Alojzyna
(Streep), wyznawczyni surowych zasad.
Zaczyna podejrzewać lubianego przez
wychowanków ojca Flynna (Hoffman), że
molestował jednego ze swych podopiecznych, czarnoskórego
dwunastolatka. Do swych racji usiłuje przekonać mającą co do zachowania księdza pewne wątpliwości
młodą nauczycielkę, siostrę James
(Amy Adams).
Adaptacji filmowej podjął się słynny niezależny producent filmowy Scott
Rudin, szef wytwórni
Miramax. Wraz z Shanleyem zgromadził na planie plejadę absolutnie
wybitnych współpracowników. Shanley
wspominał, że do pisania skłonił go między
innymi coraz niższy poziom dyskusji prasowych i
telewizyjnych na drażliwe tematy. – Ludzie skrajnie pewni swoich racji bez ustanku na siebie wrzeszczą.
Nikt nie ma odwagi powiedzieć „nie wiem”. W większości filmów reżyserzy
udzielają dobitnej odpowiedzi na zadane pytania. Naszym zamiarem było pozostawić
publiczność z wrażeniem: jakie to dobrze
postawione pytanie – komentował pisarz
i zarazem reżyser.
Na polskich ekranach film pojawi się
20 lutego, a już w sobotę, 6 grudnia –
rozdanie Złotych Żab. Sporą szansę na nagrodę ma
„Wątpliwość”.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Już w najbliższy piątek
(28 listopada) na
ekranach kin rozbłyśnie nowa gwiazda –
pies z rodowodem Disneya:
„Piorun”.
Tytułowy bohater nowej animacji to najprawdziwszy gwiazdor niezwykle popularnego
serialu telewizyjnego – pies, który od szczeniaka wychowywał się na planie
filmowym i nie ma zielonego pojęcia o prawdziwym życiu. Teraz będzie musiał
stawić czoło (a raczej pysk) realnemu światu: Nowemu Jorkowi i zwykłej psiej
egzystencji, z dala od jupiterów.
W oryginalnej wersji językowej głównym postaciom głosów użyczają John Travolta
(pies Piorun) i serialowa Hannah Montana – Miley Cyrus (pani Pioruna,
Penny). Ten egzotyczny duet przy okazji „Pioruna” popełnił wspólny utwór. Piosenka
zatytułowana jest „I Thought I Lost You” i bardzo skutecznie promuje film.
Travolta był niezwykle zadowolony z tej współpracy: – Cały kraj
kocha Miley tak samo jak ja. Ona ma w sobie to, co miała Olivia Newton-John w czasach „Grease”.
Miley Cyrus wyznała zaś: – Od dawna chciałam pracować z Johnem Travoltą.
Udało się i bardzo się z tego cieszę. Stała bohaterka plotkarskich kolumn
zdradziła, że ta przygoda była również spełnieniem marzenia jej matki: –
Moja mama była ogromnie szczęśliwa, że będę z nim pracowała. Powiedziała
mi, że miała kiedyś na ścianie jego plakat. Odparłam, żeby zachowała to
dla siebie do momentu, kiedy go pozna!
Gwiazda i gwiazdka spotkali się również na planie teledysku do piosenki oraz na
światowej premierze „Pioruna”. Ciekawe, czy mama Miley wykorzystała ten moment,
by opowiedzieć Travolcie o swoich dziecięcych fascynacjach...
„Piorun” w polskiej wersji językowej w kinach
od najbliższego piątku również w technologii 3D.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Legendarny producent ze studia
Disneya – John
Lasseter, tuż po amerykańskiej
premierze swojego najnowszego filmu
„Piorun” (27 milionów dolarów
zarobionych w pierwszy weekend), uchyla rąbka tajemnicy kuchni
produkcyjnej.
Jak wiadomo, w ostatnich latach tzw. pokazy fokusowe święcą w Hollywood
triumfy. Producenci potrafią przemontować cały film,
kierując się wynikami takich prób.
Lasseter jest daleki od podobnego podejścia. Pokazy fokusowe
w jego wydaniu ograniczają się do wieczornego
seansu z… żoną i piątką synów. – Od lat to im
pierwszym pokazuję fragmenty filmów i pilnie
obserwuję ich reakcję – wyznaje producent. – Wierzcie mi,
że dzieciaki nie usiedzą na miejscu, jeśli historia ich nie wciągnie, po prostu wychodzą z
pokoju. Nancy ma zwykle wiele uwag, które zawsze sobie spisuję. Co do
dzieciaków, to ważnym sygnałem są także ich
reakcje w samochodzie, gdy wracamy z kina. Czy się śmieją, czy mówią o filmie, cytują powiedzonka.
Jeśli siedzą cicho albo mówią o czym innym – to zły znak. To oznacza, że
tego filmu nie będą chciały oglądać i inne dzieci. W przypadku
„Pioruna”, pierwsze, co zwróciło moją uwagę to to, że chłopcy
zapamiętali mnóstwo kwestii chomika Atylli (w polskiej wersji językowej –
Tomasz Karolak).
Wnioskując po oszałamiających wynikach jego filmów (Toy Story, Dawno temu w
trawie, Auta), synowie, a zarazem pierwsi i kluczowi recenzenci
Lassetera, wyrosną na kolejne pokolenie wyjątkowo
utalentowanych producentów.
Reżyser Byron Howard przyznaje, że
Lasseter ma niebywałego nosa do sztuki
filmowej. – Moim zdaniem, kluczem do sukcesów filmów Johna jest
wiarygodność – mówi. – Nie dąży on do realizmu, wiernego
odwzorowywania rzeczywistości, ale do wiarygodności postaci, ich zachowań i całej fabuły.
Ekranowy świat, który tworzymy, musi mieć swoją konsekwentnie przestrzeganą
logikę. Weźmy postać Pioruna.
Uwzględniliśmy w niej całą masę dobrze
podpatrzonych psich manieryzmów. Z drugiej strony jest on
psem-gwiazdą. A więc konieczne było połączenie tych dwóch rodzajów zachowań. Równie pilnie
oglądaliśmy filmy z psami, zwłaszcza produkcje disnejowskie, szczególnie
animowane, jak i żywe psy, zapraszane do nas do studia i prowokowane do
różnych zachowań – opowiada Howard. Podkreśla, że
chociaż oczywistą inspiracją była tu wielka galeria disnejowskich psich bohaterów, z Pluto i
dalmatyńczykami na czele, twórcy bardzo się strzegli, by choćby i
nieświadomie nie powielać dawnych
pomysłów. Szykuje się nam więc kolejna
psia gwiazda! Piorun pewnie by się obraził, w końcu on gwiazdą już jest…
Pies Piorun gra w popularnym telewizyjnym serialu akcji zatytułowanym
jego imieniem. Psi aktor przypadkowo trafia do Nowego Jorku i boleśnie
poznaje, czym jest prawdziwe życie. Odbywa
niebezpieczną podróż do swej właścicielki i jednocześnie gwiazdy wspomnianej serii, Penny. Towarzyszą
mu wyjątkowo cyniczna kocica Marlena oraz chomik Atylla, maniakalny wręcz
wielbiciel telewizji i fan przygód Pioruna. Pies przekona się na własnej
skórze, że wcale nie posiada mocy godnych
superbohatera, takich jak laserowe spojrzenie czy ogromna siła, którymi (dzięki filmowej iluzji i
efektom specjalnym) dysponował w serialu...
„Piorun” w polskiej wersji językowej z
Borysem Szycem, Sonią Bohosiewicz i
Tomaszem Karolakiem w rolach głównych, będzie wyświetlany również w wersji
3D. Na ekranach od 28
listopada.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Kilka dni temu zakończyły się zdjęcia oraz
dokrętki do komedii Olafa Lubaszenki
"Złoty środek". Na obecnym etapie wiadomo już
całkiem sporo - Przybylska będzie
się przebierała za faceta, Wilczak zagra geja,
Pazura wcieli się w praskiego
cwaniaka, Kuna i Olszówka w fanki
futbolu, Arciuch będzie luksusowa,
Bobrowski będzie amantem,
Kowalewski, jako minister,
będzie prywatyzował co się da, a
Jacyków ich wszystkich ubierze. Jednak
Lubaszenko nie byłby sobą, gdyby nie
zatrudnił w swoim filmie znanych osób także do epizodycznych ról. Tym
razem wśród gości specjalnych pojawią się
m.in.: piłkarz warszawskiej Legii i
reprezentant Polski (a jakżeby inaczej w przypadku reżysera-maniaka piłki
nożnej!) Roger Guerreiro, męska część
Kabaretu Moralnego Niepokoju (Robert
Górski i Mikołaj Cieślak) oraz piosenkarz
Wojciech Gąssowski, który wraz z samym
Lubaszenką wcieli się w rolę... dancingowego klezmera.
"Złoty środek" wkracza właśnie w etap postprodukcji; do kin trafi w marcu. Czas
na chwilę refleksji po miesiącach intensywnej pracy na planie.
Lubaszenko podsumowuje: - Polskie filmy z lat
siedemdziesiątych są świetne, zawsze to
powtarzam. "Poszukiwany, poszukiwana" jest bardzo dobrym
przykładem, choć tam mamy odwrotną sytuację - mężczyzna udaje kobietę. Ale póki co, nie myślę o
porównaniach, lecz o tym, żebyśmy dobrze zrobili nasz film. Jeśli później będzie
go można porównać w korzystny sposób z jakimś wybitnym dziełem - będę bardzo
zadowolony.
Nie pozostaje nic innego jak cierpliwie poczekać do premiery. A więc - aby do
wiosny! Przybylska z brodą? To trzeba będzie zobaczyć!
"Złoty środek" to historia młodej dziewczyny z warszawskiej Pragi, Mirki
(Anna Przybylska). Wychowana i
zakochana w typowo praskim klimacie, wybrała jednak
zasadniczo inną drogę życiową niż jej przyjaciele
z dzieciństwa - ukończyła bowiem prestiżowy wydział prawa. Choć wydawać by się mogło, że jej zawód
to wręcz ujma na honorze rodziny z cwaniackimi korzeniami, okazuje się być dla
mieszkańców starej kamienicy ostatnią deską ratunku. Aby pomóc najbliższym,
Mirka, używając osobistego wdzięku,
wrodzonego sprytu i tricków rodem z
Hollywood, będzie musiała zdobyć się na najbardziej zwariowany
numer w całej dotychczasowej karierze...
Premiera filmu "Złoty środek" 13 marca 2009.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Zbliża się premiera najnowszej produkcji
Disneya – animacji „Piorun”. Film,
zrealizowany jak zwykle z wielkim rozmachem, zadebiutuje w
polskich kinach już 28
listopada.
„Piorun” to historia psa, który jest bohaterem
popularnego telewizyjnego serialu
akcji. Gdy psi aktor przypadkowo trafia do Nowego Jorku,
boleśnie poznaje, czym jest prawdziwe życie.
Odbywa wyjątkowo niebezpieczną podróż do
swej właścicielki i jednocześnie gwiazdy
wspomnianej serii, Penny. Pies prędko przekona
się na własnej skórze, że wcale nie posiada
mocy godnych superbohatera...
Twórcy rodzimej wersji językowej zadbali o to, by rozmach widowiska był nie
tylko widoczny, ale i słyszalny. Udało im się zaangażować do tytułowej roli
Borysa Szyca, a ponadto zebrać w studiu
nagraniowym silną reprezentację
popularnego serialu „39 i pół”. I tak w jednej opowieści spotykają się
znów Tomasz Karolak, Sonia Bohosiewicz i
Krzysztof Stelmaszyk. Bohosiewicz wciela się
w cyniczną kocicę Marlenę, Stelmaszyk gra doktora Ladazzo, a
Karolak – chomika Atyllę. Ten ostatni to maniakalny
wręcz wielbiciel telewizji i fan przygód
Pioruna. – Pomyśleliśmy, że niezbędna będzie postać, która
podsyca iluzje Pioruna – tłumaczył reżyser
Chris Williams. – Na myśl przyszło nam jakieś domowe
zwierzątko. Tak powstał Atylla, chomik o małym móżdżku, który bezustannie ogląda
telewizję i bierze to, co widzi na ekranie, za rzeczywistość. Jest przekonany,
że Piorun ma dokładnie takie możliwości, jakie
prezentuje w swoim show.
Współreżyser Byron Howard dodawał: – Nasz chomik jest niezwykle zabawnym
elementem całej historii. Prowokuje bohaterów do działania, sprawia im
ciągłe kłopoty.
Sam Karolak w jednym z wywiadów przyznał: – Ciągle mnie nosi, nie potrafię
usiedzieć w miejscu. (...) Zawsze sobie wymyślę jakiś cel, jakieś zadanie.
Rozwalam wszelkie objawy stagnacji. Życie mnie kręci.
To chyba idealny wybór do roli towarzysza Pioruna – Atylli… Ciekawe tylko,
czy chomik będzie słuchał punk rocka jak Darek Jankowski w „39 i pół”?
„Piorun” w kinach od 28 listopada również w wersji 3D!
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
28 listopada w kinach pojawi się kolejny wielki
hit z wytwórni Disneya. Tym
razem legendarny producent John Lasseter proponuje
młodym (i jak zwykle – nie tylko młodym!)
widzom opowieść o psie, tytułowym
Piorunie.
Piorun jest gwiazdą niezwykle popularnego telewizyjnego serialu akcji zatytułowanego jego
imieniem, czyli „Piorun”. Gdy przypadkowo trafia
do Nowego Jorku, boleśnie poznaje, czym jest
prawdziwe życie. Odbywa wielce niebezpieczną
podróż do swej właścicielki i jednocześnie
gwiazdy wspomnianej serii, Penny.
Towarzyszą mu wyjątkowo cyniczna kocica
Marlena oraz
chomik Atylla, maniakalny wręcz wielbiciel telewizji i fan przygód Pioruna. Pies bardzo prędko przekonuje
się na własnej skórze, że wcale nie posiada mocy godnych
superbohatera, takich jak laserowe spojrzenie
czy ogromna siła, którymi dzięki filmowej iluzji i
efektom specjalnym dysponował w serialu...
Lasseter był zdania, że pomysł zawarty w scenariuszu jest niezwykle nośny,
ponieważ (zwłaszcza dziś) dość powszechne jest mylenie rzeczywistości z obrazem
filmowym, telewizyjnym czy pochodzącym z
Internetu. Bohater filmu jest skrajnym
przykładem tej niezbyt zdrowej tendencji. – To rzecz o psie,
którego poczucie rzeczywistości, tego co realne, zostało bardzo mocno zakłócone – tłumaczył
całkiem poważnie. Tak więc zetknięcie z prawdziwym Nowym Jorkiem jest dla
Pioruna bolesne. Musi poznać rzeczywistość na własnej skórze, co nie zawsze jest
przyjemne, a z reguły bywa zaskakujące.
Animację zobaczymy oczywiście w polskiej – wybitnej! – wersji językowej.
Wystarczy wspomnieć, że Pioruna zagra sam
Borys Szyc, aktor, który ma wiele
doświadczeń ze sławą. Może w historii Pioruna
znajdzie przesłanie i dla siebie…
Jedno jest pewne – tą rolą sprawi piękny prezent swojej córeczce
Soni.
W oryginalnej wersji filmu Pioruna obdarzył głosem gwiazdor trochę starszy i
jeszcze mocniej doświadczony w swoich zmaganiach ze sławą –
John Travolta. Producent uważał, że ten wybór był
strzałem w dziesiątkę. Travolta oddał swym
głosem wszelkie niuanse postaci Pioruna. – Oczywiście,
mam świadomość, że w innych wersjach językowych nie będzie głosu Johna. Ale stworzył on bardzo
silny wzorzec, który będzie z pewnością naśladowany i stanie się ważnym punktem
odniesienia – mówił Lasseter. Trzeba było ukazać rozdwojenie tego bohatera oraz
to, że pod maską superherosa i twardziela
kryje się pies o złotym sercu, nieco
sentymentalny i naiwny. Reżyser
Byron Howard był zdania, że
właśnie Travolta, często grający gangsterów i łajdaków, jednocześnie ma w sobie coś ujmującego,
pewne wewnętrzne ciepło, które zresztą bywa dominującą nutą w innych jego
rolach. Borys Szyc z pewnością świetnie poradzi sobie z wysoko postawioną przez
Travoltę poprzeczką. Przecież i on ma na
swoim koncie role twardzieli o miękkim
sercu...
„Piorun” w kinach od 28 listopada również w wersji 3D!
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Przebojowe
„Lejdis” duetu Saramonowicz-Konecki nie dają o sobie
zapomnieć. Gwiazdy kobiecej odpowiedzi na „Testosteron” znów pojawią się razem na ekranie!
Iza Kuna i Edyta Olszówka występują w
najnowszej komedii Olafa Lubaszenki, „Złoty
Środek”. Tym razem jednak w futbolowej wersji...
Postać, w którą wciela się
Kuna, to Ula. Rola epizodyczna, lecz niewątpliwie barwna.
Ula to kobieta zdecydowana, mająca wyjątkowo
sprecyzowane zainteresowania, obracające się
głównie wokół... piłki nożnej. O futbolu dyskutuje
bezustannie, nawet w pracy z koleżanką z biura.
Iza Kuna komentuje: – I mnie ten temat jest bliski,
staram się śledzić mecze i być na bieżąco z wynikami nie tylko polskiej ligi. Nie
obstawiałam nigdy wyników w zakładach bukmacherskich (jak czyni to moja bohaterka),
ale niejednokrotnie zdarzało mi się
zakładać ze znajomymi o to, jaki będzie wynik
meczu… Czy coś łączy Gośkę z „Lejdis” z Ulą u
Lubaszenki? Aktorka zdradza: – Jedno
na pewno tak: obie są współczesnymi kobietami, które wiedzą,
czego chcą! A ja znów występuję na ekranie z Edytą Olszówką.
Olszówka uzupełnia: – Postać, którą gram, Marta, jest bardzo soczysta, nieco
„męska”. Doskonale wie, czego chce i również kocha futbol. Ja sama też bardzo lubię
piłkę nożną, choć jestem zawiedziona grą
naszej reprezentacji. Zresztą jak chyba
każdy obywatel tego kraju... Marta i Ula to kobiety o silnej
osobowości – potwierdza słowa koleżanki aktorka. Do obu fanek piłki kopanej dołączy też znany piłkarz,
co na razie skrzętnie ukrywane jest przed prasą.
W „Złotym środku” zobaczymy również
Annę Przybylską, Cezarego Pazurę,
Tamarę Arciuch, Pawła
Wilczaka, Szymona Bobrowskiego i
Krzysztofa Kowalewskiego. O kostiumy
zaś zadbał Tomasz Jacyków.
Zdjęcia do filmu, o którym już jest głośno z powodu koncertowej i odważnej (bo i
męskiej, i żeńskiej) kreacji Anny
Przybylskiej, dobiegają końca.
„Złoty środek” w kinach
wiosną 2009 roku.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Już od jutra kinami w całej Polsce zawładnie taniec i śpiew. Na
ekrany wchodzi właśnie trzecia część kultowego
„High School Musical”.
Młodzi bohaterowie filmu staną przed wielkimi zmianami w życiu. Będą się musieli
pożegnać ze szkołą, przyjaciółmi, a może i z
miłością? Troy (Zac Efron) i
Gabriella (Vanessa Hudgens) mają
studiować na różnych uczelniach i nie wiadomo,
jak wpłynie to na ich związek... Ambitna i wyjątkowo pretensjonalna Sharpay
Evans (Ashley Tisdale) tradycyjnie knuje jakąś intrygę, a w dodatku
uczniowie East High przygotowują wiosenne przedstawienie, które
będzie opowiadać o ich doświadczeniach, nadziejach i obawach.
Niejednemu fanowi „HSM” marzy się taka szkoła jak ta filmowa. Zaskoczeniem dla
fanów Troya i Gabrielli może być to, że ona
naprawdę istnieje! Jak wiadomo,
akcja rozgrywa się w Albuqerque. Po raz trzeci ekipa filmowców zawitała do Salt
Lake City, które zagrało z powodzeniem Albuqerque w dwóch
pierwszych częściach. Najważniejszym obiektem zdjęciowym była
tamtejsza szkoła średnia East High
School. Aktorzy bardzo się ucieszyli z powrotu w jej gościnne progi. Przywiązali
się do Salt Lake City, chociażby do sali
gimnastycznej, gdzie inscenizowano
taneczne numery. Zdjęcia w szkole trwały piętnaście dni, podczas
roku szkolnego, więc filmowcy starali się nie przeszkadzać uczniom w zajęciach.
Dyrektor Paul Sager był
zresztą bardzo chętny do współpracy. Pożyczył ekipie
instrumenty muzyczne, zezwolił także, by 800 uczniów statystowało w filmie.
Szkoła stała się dzięki cyklowi filmów wielką
atrakcją turystyczną, co bardzo
wspomogło jej budżet. Ale kręcenie w naturalnych wnętrzach miało i
pewne istotne minusy. Scenograf Mark Hofeling zauważył: – Mieliśmy do czynienia ze skalą
produkcji jakichś trzech broadwayowskich musicali. Jak to pomieścić na scenie
szkolnego teatrzyku, w szkolnych
korytarzach czy kafeterii? Musiałem się nad tym
nieźle nagłowić.
Tak więc kafeterię trzeba było pracowicie przeistoczyć najpierw w czarno-białe
ascetyczne wnętrze, a potem w rozświetlony neonami fragment nowojorskiej ulicy
na potrzeby piosenki i numeru tanecznego „I
Want It All”. Dach szkoły przemieniono z kolei w magiczny ogród, bo tam zainscenizowano pełen
rozmachu numer utrzymany w rytmie walca „Can I Have This Dance”. Wielkim nakładem sił
przygotowano też dziedziniec, by zagrał śmietnisko z numeru „Boys Are
Back”. Napotkano pewną niespodziewaną trudność – trawa na boisku futbolowym, gdzie
miała się odbyć scena wręczania
świadectw, całkiem wyschła. Trzeba ją było
poddać bardzo intensywnemu nawilżaniu, by odzyskała
pożądany, intensywnie zielony kolor.
Ech... chodzić do takiej szkoły!
„High School Musical 3: Ostatnia klasa” w kinach w całej Polsce już
od jutra.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Kolejne wieści docierają z planu
"Złotego środka" - najnowszej komedii
Olafa Lubaszenki. Po Przybylskiej w przebraniu faceta i
Jacykowie w roli
kostiumografa, czas na następne
niestandardowe zagranie. Twardziel, prawdziwy
mężczyzna znany z mocnych ról, ojciec
bliźniaków i świetny aktor - Paweł
Wilczak, wcieli się w nietypową dla swego wizerunku postać.
Otóż Wilczak zagra... geja!
Jego bohater - Bogumił, to utalentowany charakteryzator filmowy, a zarazem wujek
Mirki (Anna Przybylska). Na Pradze, skąd pochodzi,
jest jak barwny ptak wśród szarych domów.
Towarzyszą mu nieodłączne, wystylizowane pieski, a jego profesja
nie budzi u kolegów z dzieciństwa
wielkiego respektu. Jednak dla filmowej Mirki
okazuje się być ostatnią deską ratunku. To wuj Bogumił
zamienia ją w Mirka i pomaga uknuć intrygę. Aktor przyznaje: - Bogumił to postać bardzo ważna,
ponieważ przygotowuje Mirkę do wystąpienia w "innej skórze", robi z niej
mężczyznę. Mój bohater jest gejem. Na propozycję zagrania postaci, która jest
innej orientacji seksualnej niż ja, zareagowałem po
prostu jak na nowe wyzwanie aktorskie. Aktor w ciągu swego zawodowego życia wciela się w różnych
bohaterów: czasami jest się księdzem, czasami mordercą, czasami politykiem, czasami
policjantem, a czasami gejem - mówi
Wilczak. - To, że akurat w tym filmie była
możliwość zmierzenia się z takim
materiałem, to dla mnie dobrodziejstwo.
Koledzy po fachu przetarli już Wilczakowi ścieżki, jednak wiadomo, że każdy
artysta ma własną drogę dochodzenia do roli. Czy do tej kreacji aktor musiał się
specjalnie szykować? - Nie wiem, co to znaczy
stereotypowe myślenie o geju, nie
miałem gotowego patentu na tę rolę, jedynie jakieś drobne
przemyślenia i obserwacje, które posłużyły mi jako wskazówki. Zobaczymy, jak to wyszło na
ekranie . Paweł Wilczak i reżyser filmu
Olaf Lubaszenko znają się od wielu lat.
Jednak pierwszy raz spotykają się w takiej właśnie sytuacji: - Jest mi
niezmiernie miło, że Olaf Lubaszenko zaprosił mnie do współpracy przy tym
filmie. Znamy się od dawna, spotkaliśmy się także jako
aktorzy na planie "Bez litości", ale teraz sytuacja jest odmienna: Olaf stoi za kamerą, a
ja przed nią. To nasze wspólne doświadczenie artystyczne, ale podział ról
zupełnie inny.
Film opowiada historię młodej dziewczyny z warszawskiej Pragi, Mirki. Wychowana
i zakochana w typowo praskim klimacie, wybrała jednak zasadniczo inną drogę
życiową niż jej przyjaciele z dzieciństwa
- ukończyła bowiem prestiżowy wydział
prawa. Choć wydawać by się mogło, że jej zawód to wręcz ujma
na honorze rodziny z cwaniackimi korzeniami, okazuje się być dla mieszkańców starej kamienicy
ostatnią deską ratunku. Aby pomóc najbliższym, Mirka, używając osobistego
wdzięku, wrodzonego sprytu i trików
rodem z Hollywood, będzie musiała zdobyć się
na najbardziej zwariowany numer w całej
dotychczasowej karierze...
Premiera filmu "Złoty środek" w kinach
wiosną 2009!
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Dziś
odbyła się uroczysta polska premiera
przebojowego „High School Musical 3:
Ostatnia klasa”. W warszawskim Cinema City
Arkadia pojawiła się masa gwiazd, z
użyczającymi głosu bohaterom w polskiej wersji językowej
Hanią Stach i Łukaszem
Zagrobelnym na czele oraz
prowadzącym premierę -
Robertem Leszczyńskim,
pamietnym jurorem z
"Idola". Na ekranie również nie zabraknie gwiazd (wśród nich
Zaca Efrona, Vanessy Hudgens i
Ashley Tisdale) oraz kilku nowych twarzy (m.in.
Matt Prokop, Justin Martin i
Jemma McKenzie-Brown), a przede wszystkim – świetnej
muzyki i fenomenalnego tańca!
Za choreografię w trzeciej części filmu ponownie
odpowiadało trio: reżyser Kenny
Ortega – Charles „Chucky” Klapow –
Bonnie Story. Każde z nich
przystąpiło do pracy z innymi doświadczeniami.
Klapow był kiedyś ulicznym tancerzem, wniósł
więc świeżość i energię, chęć przełamywania utartych reguł.
Story, klasyczna tancerka i choreografka –
szacunek do tradycji i techniczną perfekcję.
Ortega – doświadczenia broadwayowskie i filmowe. –
Chcieliśmy stać jedną nogą na ulicy, a
drugą – nawiązywać do historii musicalu. Zmieszać w dobrych
proporcjach Broadway, street dance, funk, elementy akrobatyki sportowej i tańca
towarzyskiego, i w ten sposób osiągnąć nową jakość – tłumaczył swe założenia
reżyser.
Klapow potwierdzał te zamiary: – Zwróćcie uwagę: w jednej ze scen Zac przypomina
Freda Astaire’a, w innej Michaela Jacksona. I tak właśnie miało być!
Przez tydzień w Salt Lake City trwała burza tych trzech mózgów. Najpierw
tylko dyskutowano, potem Ortega sporządził szkice proponowanych układów
tanecznych, wreszcie rozpoczęto próby. Skala przedsięwzięcia była ogromna. W
poprzednich filmach tańczyło 10 aktorów, 12 tancerzy i 190 statystów. W
nowym filmie – odpowiednio: 15, 18 (oraz 60
tancerzy drugoplanowych) i aż 2
tysiące statystów! Zatrudniono dodatkowo czterech asystentów, by
sprawnie poradzić sobie z większym rozmachem scen tanecznych. Okazało się, że dużą
trudnością były warunki zdjęciowe: film kręcono głównie w Utah. Tamtejsze
suche, ciężkie powietrze sprawiało, że
taniec wymagał o wiele więcej wysiłku, a tancerze byli dosłownie zlani potem.
Polskie kina roztańczą się już w najbliższy piątek
(24 października).
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Już w przyszłym tygodniu w kinach zadebiutuje
film, na który czekają miliony
młodych widzów na całym świecie:
„High School Musical 3: Ostatnia
klasa”. Po spektakularnych sukcesach
telewizyjnych, przyszedł czas na podbój wielkich
ekranów. Na londyńskiej premierze filmu
pojawiły się gwiazdy, z Zackiem
Efronem, Vanessą Hudgens i
Ashley Tisdale na czele. Jak
przystało na idoli, byli eleganccy i wystylizowani.
Ale nie tylko prywatnie młodzi aktorzy dbają o
styl. Również na ekranie pokażą się w
najnowszych kolekcjach renomowanych marek i
projektantów.
Co w „Ostatniej klasie” włożą na siebie Troy, Gabriella i Sharpey?
Vanessa Hudgens tak mówi o stylu
Gabrielli: – Moja bohaterka jest bardzo romantyczna,
czasem niewinna, czasem preferuje styl
dziewczyny z sąsiedztwa, lubi też motywy
kwiatowe i zwiewne ciuchy. – I przyznaje: – Niektóre z
filmowych ciuchów mam we własnej szafie. Kiedy kostiumograf mi je pokazała, krzyknęłam:
WOW! Czasami więc jestem jak Gabriella, innym razem noszę się bardziej funky, w stylu bohemy,
lubię też styl indiański, pióra i mokasyny. Gabriella w filmie nosi najczęściej
ciuchy marek American Eagle i Free
People.
Filmowy Troy preferuje styl, który można określić jako „James Dean i sportowiec
ze szkolnej drużyny w jednym”. Obowiązkowo w swojej szafie ma: trampki
Converse'a, wąskie dżinsy
Diesela, dopasowane T-shirty i szczęśliwe skarpetki
Dzikich Kotów. Zac z rozbrajającą szczerością stwierdza: – Te skarpetki
muszą już nieźle pośmierdywać... A projektantka kostiumów do HSM3, Caroline B.
Marx, mówi: – Chcesz wyglądać jak Troy? Sekret w tym, żeby za dużo o tym nie myśleć.
Nie chcecie przecież uchodzić za
przestylizowanych! Zac tak określa styl
Troya: – To zwyczajny gość. Nie śledzi trendów i nie lubi chodzić
na zakupy. Ja sam jestem trochę jak Troy – uwielbiam dżinsy i T-shirty. Jeśli już wybieram się na
zakupy, idę do sklepów typu Urban Outfitters. Lubię, żeby było prosto.
Jedną z najbardziej wystylizowanych postaci w całym filmie jest bez wątpienia
Sharpay (Ashley Tisdale),
która nie znosi wyglądać jak inni i chce się zawsze
wyróżniać z tłumu. Aktorka wcielająca się w tę rolę
mówi: – Mój własny styl zależy od tego, jak się czuję. Jednego dnia mogą to być ciuchy
dizajnerskie, następnego – styl bohemy, a jeszcze innego – dzień dżinsowy. Jednak jej
bohaterka uwielbia raczej Rock'n Republic, Marca Jacobsa, Betsey
Johnson, Juicy Couture, Dolce & Gabbana i Miss
Sixty. Oto modowa rada Ashley: – Podążaj za
trendami, jeśli masz na to ochotę, ale nie noś wszystkiego za jednym
razem!
Jeszcze bardziej stylowy jest filmowy brat Sharpay – Ryan, którego gra
Lucas Grabeel. Ryan wygląda
jakby zszedł prosto z wybiegu lub stron magazynu
„GQ”. – Jemu chodzi o blask i maksymalną ilość
kolorów – tłumaczy Lucas. Ulubione trendy
Ryana to meloniki, buty do konnej jazdy, ręcznie robione
plecaki i garnitury z szortami zamiast długich spodni. Podstawowa zasada jego stylu to marki, marki i
jeszcze raz marki! Na ekranie zobaczymy ciuchy Marca Jacobsa, kolekcję vintage
Moschino, ubrania Rock'n Republic, Teda Bakera, Paula Smitha i Comme des
Garçons. Oj, będzie na co popatrzeć!
Młodzi bohaterowie
„High School
Musical”, Troy (Zac
Efron) i Gabriella (Vanessa
Hudgens) w najnowszym filmie „Ostatnia klasa” muszą zmierzyć się z perspektywą
długiej rozłąki z powodu studiów
na różnych uczelniach. Nie wiadomo, jak wpłynie
to na ich związek. W dodatku ambitna i pretensjonalna
Sharpay Evans (Ashley Tisdale) jak zwykle planuje intrygę... Jednocześnie uczniowie East High
przygotowują wiosenne przedstawienie, które będzie opowiadać o ich
doświadczeniach, nadziejach i obawach.
„High School Musical 3: Ostatnia klasa”
w kinach od 24 października.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Niekwestionowany hit telewizyjny
„High School Musical” już
niedługo stanie się również hitem kinowym. Skąd ta pewność,
skoro do premiery pozostały jeszcze niemal
dwa tygodnie? Otóż stąd, że kina na całym świecie przeżywają właśnie oblężenie!
Zaczęła się bowiem przedsprzedaż biletów na film, która na
samych tylko Wyspach Brytyjskich pobiła wszelkie możliwe rekordy
w historii kina. Rezerwacja wejściówek
na pokazy przebiła samego „Harry'ego Pottera”, „Władcę pierścieni” i całą serię o
Bondzie. Na trzy tygodnie przed premierą większość seansów w
Wielkiej Brytanii została wyprzedana!
Polska premiera „High
School Musical 3: Ostatnia
klasa”, ku uciesze fanów, odbędzie się
tego samego dnia co w USA – 24 października.
W filmie, oprócz ukochanych gwiazd –
Zaca Efrona, Vanessy
Hudgens i Ashley Tisdale,
pojawią się nowe, interesujące postaci
oraz polskie akcenty. „HSM3” trafi do kin w
polskiej wersji językowej. Do udziału w dubbingu należało zaprosić głosy, które
sprawdzą się i wokalnie, i aktorsko. Zdecydowano, że najlepiej
wypadną młodzi wokaliści, którzy w duecie zaśpiewali przewodni
utwór filmu – „Ty i ja”. I tak przed
Łukaszem Zagrobelnym i Hanią
Stach postawiono zupełnie nowe, aktorskie zadanie.
Wokalista zdradza, jak się czuł w roli Troya: – Było
to dla mnie poważne wyzwanie, ponieważ nie robiłem tego nigdy wcześniej. Dziwnie czułem się z tym,
że nagrywamy to, co mówię, a nie to, co śpiewam. Podkładanie głosu to naprawdę trudna sprawa, bo
oprócz oswojenia się z jego brzmieniem, trzeba również idealnie dopasować się do
zachowania i ruchu ust dubbingowanej postaci. Ale jednocześnie była to fajna zabawa!
Hania Stach dodaje zaś: – Przy
pierwszej, drugiej i teraz trzeciej części starałam
się jak najlepiej zaśpiewać piosenkę promującą
„HSM”. Tym razem jednak dodatkowo
użyczyłam w filmie swojego głosu głównej bohaterce,
Gabrielli. Propozycja spróbowania sił w dubbingu trochę mnie na początku onieśmielała. To było dla mnie
nowe i bardzo ciekawe doświadczenie.
Efekt pierwszych aktorskich doświadczeń pary wokalistów na ekranach
już od 24 października. Przedsprzedaż biletów ruszy za kilka dni.
Młodzi bohaterowie stoją przed dylematem, jakie wybrać studia. Troy
(Zac Efron) i Gabriella (Vanessa
Hudgens) będą uczyć się w różnych szkołach wyższych i nie
wiadomo, jak wpłynie to na ich związek. W
dodatku ambitna i pretensjonalna Sharpay
Evans (Ashley Tisdale) jak zwykle planuje intrygę...
Jednocześnie uczniowie East High przygotowują wiosenne przedstawienie, które będzie opowiadać o ich
doświadczeniach, nadziejach i obawach.
„High School Musical 3: Ostatnia klasa”
w kinach od 24 października.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
W Warszawie zakończył się montaż teledysku
promującego kinową odsłonę kultowego
telewizyjnego widowiska „High School
Musical”. Przed kamerami i mikrofonami
stanęła dwójka popularnych polskich wokalistów –
Hania Stach i Łukasz
Zagrobelny. Wiodący utwór filmu –
„Ty i ja”, skomponował
Jamie Houston a polski tekst
napisał ceniony autor Piotr
Bukartyk. Hania Stach, która
„High School Musical" zna, można
by rzec, „od podszewki” (śpiewała już w dwóch
poprzednich częściach), tak wspomina pracę nad
teledyskiem: – Na planie było jak zwykle
pracowicie, od wczesnych godzin porannych do
późnego wieczora, ale przy sprawnej ekipie i w
miłym towarzystwie praca jest bardzo przyjemna. Tym razem
nagrywałam w duecie z Łukaszem
Zagrobelnym, z którym znamy się już baaardzo
długo, więc bez większego skrępowania odgrywaliśmy
romantyczne sceny – tak jak sugerowała pani reżyser. Oboje jesteśmy wesołymi ludźmi, więc jedyne, co
nam sprawiało problemy, to patrzenie sobie przez minutę w oczy i udawanie
zakochanych... Zdarzało nam się wybuchać śmiechem. Było ciężko, ale w końcu się
udało... – zdradza wokalistka. Ze śmiechem
dodaje też: Powiedzieć Wam jak się
skończy HSM 3? Tak, że Gabriella z Troyem i z ........żartowałam!
Lecz nie tylko rodzimi wykonawcy pracowali na planie wideoklipu. Jednocześnie z
polskim, ekipa kręciła teledysk na rynek... węgierski. Piosenkę zaśpiewały
gwiazdy tamtejszej estrady, Izabella Széles i Mátyás
Dósa. Ciekawe, jak „Ty i ja” brzmi po węgiersku?
Muzyka w
„High School Musical 3: Ostatnia klasa” pełni ważną, jeśli nie
najważniejszą, rolę. Reżyser i
choreograf, Kenny Ortega, twierdzi, że ścieżka
dźwiękowa do trzeciej części filmu jest dużo ciekawsza od
dwóch poprzednich, które i tak były absolutnymi hitami na całym świecie. Czy może więc przebić je
popularnością? Ortega przekonuje, że tak: – Pracujący z nami przy poprzednich
filmach kompozytorzy i tekściarze oraz nowi członkowie ekipy stworzyli razem
soundtrack, który uważam za najlepszy z
dotychczasowych. Jest w nim historia,
są bohaterowie. To projekt dynamiczny, rytmiczny, romantyczny,
zabawny, orkiestrowy, symfoniczny i chóralny. Jest tak monumentalny, jak tylko być może
i tak intymny, jak tylko się da, ale ma też w sobie wszystko, co pośrodku.
„Ostatnia klasa” zastaje bohaterów u progu studiów. Maturzyści Troy
(Zac Efron) i Gabriella (Vanessa
Hudgens) muszą zmierzyć się z perspektywą długiej rozłąki
z powodu studiów na różnych uczelniach.
Wraz z resztą Dzikich Kotów wystawiają
wielki musical opowiadający o ich przeżyciach, nadziejach i
obawach związanych z przyszłością.
„High School Musical 3: Ostatnia klasa” w kinach od
24 października, a ścieżka
dźwiękowa z utworem „Ty i ja” pojawi się w sklepach muzycznych już
20 października. Zdjęcia z filmu są dostępne w serwisie
image.net, m.in. z europejskich premier. Zapraszamy do rejestracji!
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Na planie nowego filmu
Olafa Lubaszenki - "Złoty środek", praca wre.
Anna Przybylska
dzięki tej roli zaliczy dwa wielkie debiuty.
Primo - będzie to dla niej pierwsza
główna rola, co już samo w sobie jest nobilitacją i sporym stresem. Secundo -
Przybylska zadebiutuje jako... mężczyzna! Komedia
Lubaszenki opowiada
bowiem historię młodej dziewczyny z warszawskiej Pragi - Mirki,
która aby pomóc rodzinie i przyjaciołom z dzieciństwa, będzie
musiała wskoczyć w skórę faceta.
Jak aktorka przeżyła tę szokującą przemianę w filmowego Mirka?
Przybylska uchyla rąbek tajemnicy: Make-up rodził się w bólach.
Przy mojej dziewczęcej urodzie zrobienie ze mnie mężczyzny nie
jest rzeczą prostą, ale proszę mi wierzyć, jako
mężczyzna jestem absolutnie nie do rozpoznania. Charakteryzacja i cały proces
przemiany w mężczyznę w "Złotym środku" trwa ponad dwie
godziny - opowiada o filmowej kuchni aktorka. - Wiele elementów
jest przygotowywanych specjalnie dla mnie
- np. modele nosa i brody, ale jest to taka charakteryzacja, w której można
funkcjonować przez cały dzień na planie. Mało tego, nieraz
zasypiałam w charakteryzacji i gdy się budziłam, nadal była
doskonała...
Mirek, za którego przebiera się filmowa Mirka, to prawnik - człowiek sukcesu, młody
wilczek świata biznesu. Jego rzeczywistość to świetne garnitury, niestandardowe
pomysły i oczywiście - zainteresowanie
atrakcyjnych dziewczyn. Jak piękna, niezwykle
kobieca, uznawana za najseksowniejszą Polkę,
Ania
Przybylska czuje się jako Mirek?
Chyba nie najgorzej: - Największym zaskoczeniem było dla mnie
włożenie kostiumu, gdy okazało się, że garnitur jest najwygodniejszym strojem, jaki do tej pory nosiłam.
Jest lekki, nie krępuje ruchów i na dodatek w momencie, gdy go zakładam, zupełnie
odruchowo wchodzę w rolę mężczyzny - zaczynam zmieniać chód, inaczej moduluję głos,
jakby wyzwalał się w mej naturze
naturalny pierwiastek męski - wyznaje aktorka. - W
męskim stroju czuję się dużo swobodniej niż w
spódnicy i na wysokich obcasach.
Fascynujący jest też fakt, że gdy jestem w męskiej charakteryzacji,
koledzy z planu zapominają się w moim towarzystwie i opowiadają takie historie i dowcipy, których
prawdopodobnie nigdy nie odważyliby się opowiedzieć przy kobiecie...
Historia Mirki/Mirka -
"Złoty środek", w kinach pojawi się dopiero
wiosną 2009 roku.
Miejmy nadzieję, że do czasu uroczystej premiery
Przybylska ponownie przekona się do
kobiecych strojów...
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Dobra wiadomość dla fanów filmów „Sztos” i „Chłopaki nie płaczą”. Aktor i reżyser w jednym –
Olaf Lubaszenko, znów stanął za kamerą. Kilka dni temu rozpoczęły się zdjęcia do jego najnowszej komedii –
„Złoty środek”. Już teraz
Lubaszenko zapowiada wiele niespodzianek – obsadowych i fabularnych.
Film, którego premiera jest zapowiadana na wiosnę przyszłego roku, to współczesna komedia z silnymi elementami lokalnego kolorytu. Trochę przekrętów, dobre teksty, miłosne zawirowania i świetni aktorzy – czyli to, do czego
Lubaszenko zdążył już widzów przyzwyczaić. Tym razem reżyser posunął się jednak trochę dalej. Jak daleko? To jeszcze tajemnica. Dość powiedzieć, że czekają nas nieoczekiwane zmiany wizerunku czołowych polskich aktorów.
Lubaszenko do współpracy namówił m.in.
Annę Przybylską i Szymona Bobrowskiego oraz (oczywiście!) swojego ojca
Edwarda Linde-Lubaszenko i przyjaciela
Cezarego Pazurę. Bez nich ten film nie mógłby powstać. Zdjęcia potrwają do końca października. Ekipa pracuje w Warszawie, przede wszystkim w prawobrzeżnej części stolicy, gdzie – jak wiadomo – wszystko może się wydarzyć... Jaki będzie efekt końcowy, przekonamy się w kinie.
Scenariusz Jerzego Kolasy (m.in. „Sztos”) opowiada historię młodej dziewczyny z warszawskiej Pragi – Mirki
(Anna Przybylska). Wychowana i zakochana w typowo praskim klimacie, wybrała jednak zasadniczo inną drogę życiową niż jej przyjaciele z dzieciństwa – ukończyła bowiem prestiżowy wydział prawa. Choć wydawać by się mogło, że jej zawód to wręcz ujma na honorze rodziny z cwaniackimi korzeniami, okazuje się być dla mieszkańców starej kamienicy ostatnią deską ratunku. Aby pomóc najbliższym, Mirka, używając osobistego wdzięku, wrodzonego sprytu i trików rodem z Hollywood, będzie musiała zdobyć się na najbardziej zwariowany numer w całej dotychczasowej karierze...
Autorzy powstającego filmu zadbali o wartką akcję i masę dowcipów. Niektóre z postaci staną zapewne w jednym szeregu z bohaterami, którzy przeszli do historii kina: Gruchą (Mirosław Zbrojewicz w „Chłopaki nie płaczą”) i Synkiem (Cezary Pazura w „Sztosie”), a Anna Przybylska, która debiutuje w roli absolutnie pierwszoplanowej ma szansę na pokazanie się z zupełnie nowej strony. Trzymajmy kciuki za ekipę!
„Złoty środek” w kinach
wiosną 2009.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Absolutny przebój, jedna z najlepszych i
najbardziej dochodowych produkcji wytwórni
Disneya – „High School
Musical”, już w październiku trafi do polskich kin. Tymczasem
w Warszawie trwają zdjęcia do teledysku
promującego kinową odsłonę disnejowskiego
hitu.
Wiodący utwór – „Ty i ja”, wykonują w duecie Hania Stach i
Łukasz Zagrobelny (autor
wersji oryginalnej - tekst i muzyka:
Jamie Houston, tekst polski:
Piotr Bukartyk). Artyści i
reżyser teledysku postanowili oddać w filmiku
niepowtarzalną atmosferę „High School
Musical”, dlatego Hania i Łukasz wcielą
się w uczniów szkoły średniej. Zdjęcia do teledysku zakończą się w połowie
tygodnia, potem montaż, postprodukcja i w końcu premiera. W oczekiwaniu na nią
może pomóc filmowy plan lekcji, który już we wtorek ukaże się wraz z dziennikiem
„Metro”.
„High School Musical 3: Ostatnia klasa” to kinowy debiut uwielbianej przez
nastolatków historii. Bez dwóch zdań –
Zac Efron i koledzy musieli trafić na
duży ekran po tym, jak dwie pierwsze części
przebojem wdarły się do serc nastolatków na całym świecie.
Pierwsza część „High School Musical” miała premierę w styczniu 2006 roku w
amerykańskim Disney Channel. Do tej pory obejrzało ją dwieście pięćdziesiąt
milionów widzów na całym świecie. Musical
zdobył wiele prestiżowych nagród
(m.in. dwukrotnie Emmy, nagrodę Amerykańskiej Gildii Reżyserów DGA
i nagrodę Związku Krytyków Telewizyjnych w kategorii "Wybitny program dla dzieci").
Przebojem stała się również ścieżka dźwiękowa do filmu, o czym świadczy
poczwórna platyna w USA, złoto w Polsce oraz
nagroda magazynu Billboard za "Najlepszą ścieżkę dźwiękową roku" i nominacja do American Music
Award w kategorii "Najlepszy album pop/rock".
„High School Musical 2” zadebiutował w
Disney Channel latem 2007 roku. Film
przyciągnął największą widownię w historii programów kablowych – 18 milionów
600 tysięcy widzów. Do dziś film
obejrzało ponad 179 milionów odbiorców na
całym świecie. Ścieżka dźwiękowa do filmu zajęła drugie
miejsce w amerykańskim podsumowaniu sprzedaży za 2007 rok. Wynik soundtracku jest
doprawdy imponujący: ponad 6,5 milionów egzemplarzy na całym świecie, w
Polsce zaś – platyna.
Aktorzy z „High School Musical” – Zac Efron, Vanessa
Hudgens, Ashley Tisdale,
Lucas Grabeel, Corbin Bleu oraz
Monique Coleman – praktycznie z dnia na dzień
stali się niekwestionowanymi gwiazdami. Dzieciaki na całym świecie niecierpliwie
czekają nie tylko na kolejny film, ale choćby na
nieistotną plotkę dotyczącą ich
ulubieńców. To chyba gwarantuje powodzenie! Prezes Disney Channels
Worldwide Rich Ross stwierdza: – Sukces tej serii jest po prostu niewiarygodny.
Przywiązanie fanów do postaci musicalu daje nam ogromną radość. Bardzo się też
cieszymy, że dalszy ciąg historii ukaże się na
wielkim ekranie. – Gary
Marsh, prezes działu rozrywki w Disney Channels Worldwide, dodaje: –
„High School Musical 2” to absolutny przełom, zgromadził bowiem największą widownię w
historii telewizji kablowej. Jeszcze raz udowodnił, że ciekawe, inspirujące i
podnoszące na duchu filmy cieszą się
ogromnym zainteresowaniem. Jesteśmy bardzo
dumni z obu części musicalu i nie możemy się doczekać
kolejnej, tym razem na wielkim ekranie!
W „High School Musical 3: Ostatnia klasa” maturzyści Troy
(Zac Efron) i Gabriella (Vanessa
Hudgens) muszą zmierzyć się z perspektywą długiej
rozłąki z powodu studiów na różnych uczelniach.
Wraz z resztą Dzikich Kotów wystawiają wielki musical opowiadający o ich przeżyciach, nadziejach i
obawach związanych z przyszłością.
„High School Musical 3: Ostatnia klasa” trafi do kin
24 października, a ścieżka
dźwiękowa pojawi się w sklepach już
20 października.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Już w najbliższy piątek
(18 lipca) w polskich kinach zadebiutuje
najnowszy przebój animatorów ze studia
Disney/Pixar – „WALL-E”, opowieść o sympatycznym
robociku, który, pozostawiony samotnie
na Ziemi, swoje przeznaczenie odnajduje w
miłości do pięknej i nowoczesnej robotki Ewy. Dla niej rusza w podróż po
wszechświecie...
Kluczowym pomysłem scenariuszowym filmu było wykorzystanie
klasycznej filmowej wersji równie klasycznego musicalu
„Hello, Dolly!” w celu dodania postaci małego
robota emocjonalnego wyrazu. Wall-E powtarza gesty, które podpatrzył na na
jedynej zachowanej taśmie wideo z tym właśnie filmem. Usiłuje tańczyć i
ulega wzruszeniu. Pomysł mógł wydawać się absurdalny i
sentymentalny, ale twórcy byli przekonani, że wypali. Reżyser
Andrew Stanton wspominał: – Nie myślałem
początkowo o tym konkretnym tytule. Chciałem wprowadzić elementy musicalowe.
Myślę jednak, że wybór okazał się świetny. Piosenka i numer
taneczny „Put On Your Sunday Clothes”, wraz ze wstępem –
prologiem „Out There”, okazały się
idealne. Chodziło też o element pewnego zaskoczenia. Tego typu muzyka nie
kojarzy się raczej z SF. Jest to bardzo naiwna piosenka i w filmie jest śpiewana
przez dwóch młodych ludzi, którzy
nie mają wielkiego pojęcia o życiu i
codzienności. Zamierzają udać się do wielkiego miasta i nie wracać
stamtąd, dopóki nie zdobędą pocałunku jakiejś miejscowej dziewczyny. Gdy znalazłem
piosenkę „It Only Takes a Moment” poczułem się, jakbym doznał niespodziewanego
bożego błogosławieństwa – przyznawał także reżyser. – Doskonale oddawała
charakter i rodzące się uczucie naszego wytrwałego
robota.
Stanton zdecydował się też na współpracę z kompozytorem
Thomasem Newmanem, z którym spotkał się
już przy „Gdzie jest Nemo”. Po raz pierwszy reżyser rozmawiał
z nim o tym projekcie podczas oscarowej
nocy w 2004 roku. Nie bez znaczenia był
fakt, że to właśnie wuj Thomasa, słynny Lionel
Newman, skomponował muzykę do
„Hello, Dolly!”, która odgrywa tak ważną rolę dramaturgiczną w
„WALL-E”. Wszystko zostało w rodzinie, bardzo utalentowanej rodzinie – śmiał się reżyser.
– Jednego mogłem być pewien: powstanie partytura całkowicie oryginalna, a
jednocześnie osadzona w tradycji. Thomas z
równą swobodą stworzył pełne rozmachu
kompozycje nawiązujące do tradycji SF, jak i subtelne,
intymne tematy. Newman dodawał: Praca nad animacją bardzo różni się od tej przy aktorskiej fabule.
Potrzebna jest większa zmienność emocji i elastyczność. Powtarzające się w
różnych wariantach tematy musiały odpowiadać zmieniającej się sytuacji
bohaterów.
"Wall-E" w kinach
już w piątek.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Robot
Wall-E, kinowy bohater nadchodzących tygodni, ma
ogromne szanse stać się godnym następcą kultowego androida
R2-D2 z "Gwiezdnych wojen" George'a
Lucasa. I to nie tylko z powodu swojego bezsprzecznego uroku i wyjątkowo człowieczych
cech! Reżyser Andrew Stanton i producent
Jim Morris, pracując nad filmem,
doskonale zdawali sobie sprawę, że dźwięk będzie
odgrywał w nim wielką rolę. Zgodzili się, że głosy robotów muszą
być na najwyższym poziomie. Kto mógł to
zapewnić? Jeden z najbardziej utytułowanych realizatorów dźwięku w Hollywood,
człowiek-legenda, laureat Oscarów -
Ben Burtt. To właśnie on
stworzył słynne syczenie Obcego, głos R2-D2 z "Gwiezdnych
wojen" czy legendarny trzask bicza
Indiany Jonesa. Reżyser wspominał: - To człowiek najlepszy w swoim fachu, nie ma
co do tego wątpliwości. Pełen pomysłów i energii. Myślę, że to jeden z
najlepszych moich nabytków.
Burtt odpowiadał za całą oprawę dźwiękową filmu. Tak mówił o
swojej pracy: - Dzięki "Gwiezdnym wojnom" roboty nie były mi
obce. Ale nowy film był inny. Po pierwsze, głosów robotów było o
wiele więcej i musiały być siłą rzeczy
bardziej zróżnicowane i rozpoznawalne. Po drugie, głosy musiały być
charakterystyczne, lecz nie mogły być po prostu głosami
ludzi, którzy udają maszyny. Trzeba było zachować bardzo dziwną i delikatną równowagę pomiędzy
brzmieniem generowanym przez maszynę, a ciepłem i inteligencją - ja nazywam
to duszą. a tę mają tylko ludzie.
Burtt wspominał, że propozycję Pixara przyjął kilka miesięcy po zakończeniu
pracy nad nową serią "Gwiezdnych wojen". Złamał w ten sposób obietnicę daną
żonie, która brzmiała: "Nigdy więcej
robotów!", ale nazwa firmy była ogromnym
magnesem. Największym wyzwaniem było stworzenie głosu
Wall-E'ego. Najpierw Burtt użył jako materiału wyjściowego własnego głosu. Potem rozbił nagranie na
poszczególne komponenty i żmudnie poskładał je na nowo, eliminując te, które
brzmiały zbyt mechanicznie albo po prostu "głupawo". - Wydaje mi się, że
osiągnąłem poziom jakości, o jaki chodziło
Andrew - przyznał bez fałszywej
skromności.
Ben Burtt ukończył Allegheny College w Pensylwanii na wydziale fizyki. W
2004 roku przyznano mu honorowy doktorat tej uczelni. Wszechstronny artysta,
pracujący głównie jako realizator dźwięku, karierę
rozpoczynał u George'a Lucasa w "Gwiezdnych wojnach". Zdobył specjalnego Oscara. Zasłynął przede
wszystkim jako niezwykle pomysłowy realizator dźwięku. To on wymyślił
większość głosów postaci w "Gwiezdnych wojnach". Pracował jako realizator
dźwięku przy 38 filmach, głównie produkcjach George'a
Lucasa i Stevena Spielberga. Pełnił też funkcje montażysty, scenarzysty i reżysera. Oto jego
twórcze credo: - Moim zdaniem, prawdziwy sukces i oryginalność w branży
filmowej zależą od wykształcenia.
Jeśli wszystkim, na czym się znasz, będzie
tylko film, twoja praca stanie się przewidywalna i wtórna. Ja
większość pomysłów zawdzięczam temu, że starałem się pilnie studiować - fizykę,
historię, biologię, literaturę i język angielski. Dopiero połączenie wiedzy
z różnych dyscyplin przyniosło efekt.
Wall-E (Wysypiskowy Automat Likwidująco-Lewarujący. E-klasa) jest małym
robocikiem o niezwykłej osobowości. Mieszka sam na Ziemi i czuje się tu bardzo
samotny. Pewnego dnia poznaje przybysza z
kosmosu - nowoczesną i przepiękną
robotkę Ewę. Od tej chwili jego życie całkowicie się zmienia, a
uczucie do Ewy powoduje, że Wall-E odkrywa swoje prawdziwe przeznaczenie. Oboje wyruszają na
wyprawę po wszechświecie.
"Wall-E" w kinach od
18 lipca.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Film
"Wall-E", najnowsza animacja studia
Disney-Pixar, szturmuje kina na całym
świecie. W USA, po zaledwie tygodniu obecności na
ekranach, zarobił ponad 128 mln dolarów. Polscy
widzowie sympatycznego robota poznają już
18 lipca.
Jakość, którą bezsprzecznie reprezentuje marka
Pixar, skusiła dotąd do
współpracy wielu wybitnych artystów - od aktorów użyczających
głosu, poprzez fenomenalnych animatorów i
scenarzystów, aż do muzyków. Dzięki uroczemu
Wall-E'emu doszło do kolejnej wyjątkowej
kooperacji. Skomponowania wiodącego
utworu do filmu podjął się jeden z najlepszych wokalistów naszych czasów -
Peter Gabriel. "Down to Earth" -
piosenka stworzona specjalnie dla potrzeb filmu
"Wall-E", to kombinacja pełnej wielu inspiracji muzyki i
dowcipnego, inteligentnego tekstu.
Muzyk, choć ma już na koncie filmowe kompozycje (choćby do "Ptaśka", czy
"Ostatniego kuszenia Chrystusa"), animacją wcześniej się nie zajmował. Wydawać
by się zresztą mogło, że do charyzmatycznego i oryginalnego
Gabriela taki film w ogóle nie pasuje. Nic bardziej mylnego. Rockman
przyznaje otwarcie: - Widziałem
wszystkie filmy Pixara i to po wielekroć. Mam w domu sześciolatka, a on
nigdy nie ma dość "Gdzie jest Nemo" i "Toy Story". Ja, jako dziecko, byłem
zahipnotyzowany przede wszystkim kreskówkami "Loony Tunes" i "Bambi".
Jednak sama marka Pixara nie mogła wystarczyć
Gabrielowi. Projekt musi spełniać kilka warunków koniecznych, by były lider Genesis wziął się do
pracy: - Często dostaję tego typu propozycje, ale nie jest to moja praca
pełnoetatowa. Decyduję się na nią tylko
wtedy, gdy czuję, że reżyser naprawdę
rozumie muzykę i ją szanuje. Poza tym, film musi być w jakiś
sposób interesujący. Jeśli jest jedno i drugie, ta robota sprawia naprawdę dużo
frajdy. W tym przypadku tak właśnie było.
Choć już sam film będzie ogromną frajdą dla widzów, jednak ze względu na utwór
"Down to Earth" warto zostać w kinie do samego końca.
Gabriel śmieje się: - Wiem, że to wielki zaszczyt dostać ostatnie
minuty filmu dla siebie, ale na napisach końcowych na ogół w kinie nie ma już nikogo. No, może oprócz
pracowników, którzy sprzątają popcorn pomiędzy seansami. Na szczęście napisy
końcowe Pixara są zwykle dużo ciekawsze od innych, więc ludzie starają się
zostawać dłużej. Sądzę, że mam szansę być
wysłuchany chociaż w części...
Ziemia w odległej przyszłości. Planeta została zaśmiecona przez ludzi do tego
stopnia, że zmuszeni byli ją opuścić na pokładzie wielkiego statku kosmicznego
Axiom. Wall-E (Wysypiskowy Automat
Likwidująco-Lewarujący E-klasa) jest małym
robocikiem obdarzonym niezwykłą osobowością. Mieszka
sam na Ziemi i czuje się tu bardzo samotny. Wieczory umila sobie oglądaniem jedynej ocalałej
wideokasety - musicalu "Hello Dolly". Pewnego dnia poznaje przybysza z kosmosu - nowoczesną i
przepiękną sondę Ewę. Od tej chwili jego życie całkowicie się zmienia, a uczucia
do Ewy powodują, że Wall-E odkrywa swoje prawdziwe przeznaczenie i wyrusza na
wyprawę po niewyobrażalnie fantastycznym wszechświecie.
"Wall-E" w kinach od
18 lipca.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Pixar znów podbija kina! W miniony piątek
światową premierę miała najnowsza
produkcja słynnego studia – „Wall-E”. Film, jak to zwykle
bywa w przypadku Pixara, zadebiutował na
pierwszym miejscu amerykańskiego
box-office’u. Podczas weekendu
„Wall-E” zarobił 62,5 mln
dolarów! Teraz przesympatyczny robot wyrusza
w podróż po kinach całego świata; do Polski
zawita 18 lipca.
To już dziewiąty pełnometrażowy film wyprodukowany przez tę wytwórnię. Wchodzi
na ekrany niedługo po wielkim sukcesie
brawurowej, „kulinarnej” animacji
„Ratatuj”. Filmy Pixara przyniosły w sumie ponad 4,3 miliarda dolarów! Ich
twórcy to pionierzy trójwymiarowej
komputerowej animacji, słynący nie tylko z
technicznych innowacji, ale przede wszystkim z pełnych
dowcipu i precyzji scenariuszy, opowiadających historie wzruszające publiczność zarówno dziecięcą,
jak i dorosłą. Tajemnica wydaje się zawierać w zdaniu, które wielokrotnie
powtarzali wszyscy czołowi artyści
Pixara: Robimy filmy, jakie sami chcielibyśmy
zobaczyć. Hollywoodzka wytwórnia, która często i śmiało
łamie hollywoodzkie reguły, jak dotąd, raz za razem wygrywa. – Nasze filmy tworzone są przez ludzi.
Komputer to tylko narzędzie – takie jest motto
Johna Lassetera. Stanowi ono
klucz do zrozumienia fenomenu
Pixara.
Od 1994 roku, kiedy to odbył się słynny lunch założycieli
Pixara: Andrew Stantona,
Johna Lassetera, Petera Doctera i scenarzysty
George'a Ranfta, na ekran przeniesiono zrodzone wtedy w ich głowach
pomysły: „Dawno temu w trawie”,
„Potwory i spółka” oraz „Gdzie jest Nemo”. Minęły lata i
Stanton postanowił powrócić do jeszcze jednej idei rzuconej podczas tamtego obiadu – opowieści o
osamotnionym robocie. Inspiracją dla scenarzystów stały się klasyczne filmy
science-fiction, m.in. „2001: Odyseja kosmiczna” Stanleya Kubricka, „Obcy – 8
pasażer Nostromo” Ridleya Scotta, „Bliskie spotkania
trzeciego stopnia” Stevena Spielberga i „Łowca androidów” Scotta. – Te filmy dawały nam złudzenie, że
naprawdę przenosimy się w inny świat. Chcieliśmy przywrócić to, moim zdaniem,
zapomniane w kinie odczucie – tłumaczył
Stanton.
Ziemia w dość odległej na szczęście przyszłości. Planeta została zaśmiecona
przez ludzi do tego stopnia, że zmuszeni byli ją opuścić na pokładzie wielkiego
statku kosmicznego Axiom. Wall-E
(Wysypiskowy Automat Likwidująco-Lewarujący
E-klasa) jest małym robocikiem obdarzonym niezwykłą osobowością.
Mieszka sam na Ziemi i codziennie ciężko pracuje. Wieczory umila sobie oglądaniem jedynej
ocalałej wideokasety – musicalu „Hello Dolly”. Pewnego dnia na Ziemię przybywa
gość z kosmosu – nowoczesna i
piękna sonda EWA. Od tej chwili życie Wall-E’ego
całkowicie się zmienia, a uczucie do EWY sprawia, że
robot odkrywa swoje prawdziwe przeznaczenie i wyrusza na wyprawę po niewyobrażalnie fantastycznym
wszechświecie.
"Wall-E" w kinach od
18 lipca.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Co by się stało, gdyby rodzaj ludzki musiał opuścić Ziemię, a zapomniano by
wyłączyć ostatniego robota? Skazany on byłby na
dojmującą samotność. W takiej
właśnie sytuacji znalazł się Wall-E. Nieszczęsny robot od setek lat
nieustannie wykonuje powierzoną mu pracę:
czyści i sprząta planetę. Wszystko się jednak
zmieni, gdy na Ziemi wyląduje najnowszy cud
techniki - promieniejąca urodą sonda
Eve o niebieskich, elektronicznych oczach i
morderczych umiejętnościach.
Zdobywca Oscara za film "Gdzie jest Nemo" Andrew Stanton, wraz z innymi
geniuszami animacji ze studia Pixar
("Iniemamocni",
"Ratatuj") ponownie
wkroczyli do akcji. Dzięki ich niesamowitej
wyobraźni i supernowoczesnym efektom
komputerowym tego lata na ekranach kin zobaczymy film
"Wall-E".
Pomysł na animację o sympatycznym robocie zakiełkował w głowie
Stantona już 14 lat temu: - Nie
miałem jeszcze skonstruowanej fabuły, tylko samą ideę historii w
stylu Robinsona Crusoe; rzecz o robocie pozostawionym na Ziemi, zapomnianym
przez wszystkich, a na dodatek niemającym pojęcia, że
może przestać pracować - wspominał reżyser. Przez lata opowieść nabierała kształtu a sztab
animatorów i speców od komputerów dokładał starań, by w 2008
"Wall-E" ujrzał światło dzienne.
Jak zwykle w przypadku pixarowskich produkcji, liczy się tu nie tylko
zapierająca dech animacja. Twórcy
położyli duży nacisk na sam scenariusz. Film
jest dowcipny, akcja wartka, a postaci dopracowane
charakterologicznie.
Nie zapomniano oczywiście o warstwie dźwiękowej. W oryginalnej wersji językowej
wystąpiła m.in. Sigourney
Weaver, która użyczyła swego głosu komputerowi
pokładowemu. Na nasze ekrany film trafi z
polskim dubbingiem, a Weaver zostanie
zastąpiona przez samą Danutę Stenkę. Komputer pokładowy,
który w przeciwieństwie do Wall-E'ego oraz Eve sprawnie posługuje się mową ludzką, to niezwykle
istotna postać: maszyna, która pokochała władzę i która tak łatwo jej nie odda. Prócz
Danuty Stenki usłyszymy m.in.
Annę Dymną i Cezarego Żaka.
Film będzie miał światową premierę w najbliższy piątek, ale pojawiły się już
pierwsze recenzje. Są fenomenalne: "Wall-E" jest najbardziej czarującym
filmowym robotem od czasu, gdy poznaliśmy R2-D2 z
"Gwiezdnych wojen". Zawładnie waszymi sercami - pisze Clay Smith w "The Insider", a Pete Hammond
z hollywood.com dodaje: Bądźcie gotowi na zakochanie się w
Wall-E'im, najbardziej czarującej i
oryginalnej gwieździe filmowej ostatnich lat.
"Wall-E" w kinach od
18 lipca.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Mamy najkoszmarniejszy piątek w roku: piątek, trzynastego… Czas więc na odrobinę dobrego przerażenia! W kinach debiutuje horror
„Ruiny”. Widzowie są zaproszeni do śledzenia walki z potworną, mięsożerną, ba! ludzkożerną winoroślą. Amy
(Jena Malone) i Stacy (Laura
Ramsey), wraz ze swoimi chłopakami, Jeffem
(Jonathan Tucker) i Erickiem
(Shawn Ashmore), spędzają wakacje w Meksyku. Tu spotykają niemieckiego turystę Mathiasa
(Joe Anderson) i jego greckiego kolegę Dimitra
(Dimitri Baveas). Cała grupa wybiera się do dżungli, by obejrzeć ruiny świątyni Majów. Odbywały się tam kiedyś wykopaliska, a Mathias, co wkrótce wychodzi na jaw, poszukuje zaginionego brata. Wyprawa okazuje się jednak śmiertelnie niebezpiecznym pomysłem. Bohaterowie staną twarzą w twarz ze śmiercionośną rośliną...
Gdyby strachu było nie dość, warto udać się do księgarni. Na półkach pojawił się właśnie literacki pierwowzór filmu.
„Ruiny” Scotta Smitha to jeden z największych bestsellerów 2006 roku w USA. Książkę gorąco rekomendował sam Stephen King! Polski wydawca książki, Andrzej Kuryłowicz (oficyna Albatros), mówi: – „Ruiny” to horror autentycznie przerażający. Strach nie bierze się tu z zastosowania środków typowych dla tego typu literatury czy filmu: duchów, postaci straszących zza grobu, seryjnych morderców, zombi czy hektolitrów krwi wylewanej przy każdej sposobności. Strach rodzi się tu w zetknięciu bohaterów z Nieznanym – zagrożeniem, które ma bardzo niewinną postać. Boimy się, bo zdajemy sobie sprawę z nieuchronności tego, co ich czeka, przed czym nie ma ucieczki.
Powieść, ale i film, są często uznawane za niezwykle udany miks klimatu „Zaginionych” i „Milczenia owiec”. Autor, oprócz powodzenia
„Ruin”, ma na koncie jeszcze inny wielki sukces: „Prosty plan” to 1,5 miliona sprzedanych egzemplarzy i nominacja do Oscara za scenariusz do filmu pod tym samym tytułem. Jak widać, Smith nieźle zna się i na kinie, i na literaturze. Producentka „Ruin” Trish Hoffman potwierdza: – Scott świetnie wie, jak napisać naprawdę przerażającą historię. Doskonale kreśli zachowania zwykłych ludzi postawionych w ekstremalnych, przerażających sytuacjach.
"Ruiny" w kinach i w księgarniach
już dziś!
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Piątek, trzynastego, nie zdarza się co miesiąc. Był, jest i będzie
dniem wyjątkowym, rodzącym najczarniejsze fantazje… Jest także
świetnym pretekstem do obejrzenia dobrego horroru. I oto
pojawiła się taka możliwość – w najbliższy
weekend debiutuje na dużym ekranie jeden z ciekawszych horrorów ostatnich lat:
„Ruiny” w reżyserii Cartera
Smitha, z Benem Stillerem jako
producentem.
„Ruiny” to historia Amy (Jena Malone) i Stacy (Laura
Ramsey), które wraz ze swoimi chłopakami, Jeffem
(Jonathan Tucker) i Erickiem
(Shawn Ashmore), spędzają wakacje w Meksyku. Pod koniec wycieczki spotykają
niemieckiego turystę
athiasa (Joe Anderson) i jego greckiego kolegę Dimitra
(Dimitri Baveas). Cała grupa wybiera się do dżungli, by obejrzeć ruiny świątyni Majów.
Odbywały się tam kiedyś wykopaliska, a Mathias, co wkrótce
wychodzi na jaw, poszukuje zaginionego brata. Wyprawa okazuje
się jednak śmiertelnie niebezpiecznym
pomysłem. W dżungli młodzi natkną się bowiem na budzącą grozę, pożerającą ludzi
winorośl...
Pomysł, który na papierze wydaje się świetny, na ekranie mógł wypaść mało
wiarygodnie. Jednak reżyser zgromadził silny zespół hollywoodzkich speców,
którzy nie z takimi wyzwaniami dawali sobie
radę. Patrick Tatopoulos specjalizuje się w powoływaniu do życia stworów nie z tej ziemi (ostatnio
pracował przy „Jestem legendą” i „10,000 B.C”). Z kolei scenograf
Grant Major zdobył Oscara za „Władcę
pierścieni” a specjalista od efektów specjalnych
Greg L. McMurry pracował między innymi przy
„Fantastycznej czwórce 2” i
„Death Sentrence”. Krwiożerczej winorośli nadano więc bardzo realny
kształt. – Musieliśmy wymyślić, jak się porusza, jak dokładnie wygląda, jakie dźwięki
wydaje i co się dzieje z ciałami ludzi, których pożera – tłumaczył
Smith. Starano się naśladować ruchy, jakie winorośl
przybiera trącona nogą, czy poruszana przez wiatr. Gdy już uporano się z tą pracą, powołano zespół
dwunastu doświadczonych rzemieślników, którzy wykonali winorośl listek po listku i
kwiatek po kwiatku.
Winorośl musiała mieć jednak zróżnicowany ruch. W pierwszej części tylko się
skrada. Potem bohaterowie zaczynają ją podejrzewać o morderczą naturę. Wreszcie
roślina dokonuje zmasowanego ataku. Sceny rozgrywające się w świetle dnia były
szczególnie trudne do sfilmowania. W jednej z nich
żarłoczną roślinę wraz z kawałkiem własnego ciała Stacy usuwa nożem, a w innej Mathias stwierdza po
złamaniu nóg, że poniżej kolan został... zjedzony. Aktorka
Jena Malone twierdziła, że niezwykle
sugestywne, fałszywe kończyny będą jej się chyba śnić
do końca życia. – Zwłaszcza scena z odciętymi
nogami Mathiasa wyglądała makabrycznie realistycznie. W dodatku substancja imitująca krew pachniała
paskudnie. Z trudem opanowałam mdłości. – Dla uzyskania maksymalnie wiarygodnego
efektu, studiowano materiały filmowe z autopsji, obserwowano, jak się zachowuje
prawdziwe mięso (rzecz jasna, nie było to mięso ludzkie!). Do produkcji
fałszywych kończyn i części ciała użyto głównie silikonu w
kombinacjach z innymi, starannie dobranymi materiałami.
Po co to wszystko? Tłumaczy reżyser: – Horror jest rodzajem kina, w którym o
sukcesie można mówić, gdy osiągnie się gwałtowną, fizyczną wręcz reakcję
widowni. Moja recepta brzmi: najwięcej realizmu,
jak się da, prawdziwi ludzie, prawdziwe otoczenie, prawdziwa groza. Wtedy elementy fantastyczne staną
się na czas seansu wiarygodne – podsumowywał
Smith. Piątek, trzynastego i odcięte
kończyny? Idealna kombinacja!
"Ruiny" w kinach od 13
czerwca.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Jeszcze w tym miesiącu
(13 czerwca) w kinach zadebiutuje horror wyprodukowany
przez popularnego aktora i komika
Bena Stillera - "Ruiny". Producent,
zafascynowany twórczością pisarza
Scotta B. Smitha (m.in. "Prosty plan"),
nabył prawa do ekranizacji jego nowej powieści,
następnie zaś namówił autora, by sam
napisał scenariusz. Szefów DreamWorks skłonił do
sfinansowania projektu. Tak powstały
"Ruiny", film chwalony przez krytyków i widzów.
Niemniej jednak
"Ruiny", by osiągnąć sukces,
potrzebowały jeszcze jednego
Smitha. Na planie pojawił się więc
Carter Smith, fotograf mody,
który zabłysnął wielokrotnie nagradzanym
(między innymi na festiwalu w
Sundance) średniometrażowym filmem "Bugcrush". Młody reżyser
deklarował: - Jestem wielkim fanem horrorów, ale muszę przyznać, że rzadko zdarza się, by filmy
trzymające się mocno reguł gatunku miały naprawdę interesująco nakreślone postaci, były
wiarygodne psychologicznie i miały wiarygodną scenerię. To wszystko zapewnił nam
scenariusz, precyzyjny i przekonujący. Wiadomo, że jest rzadkością w Hollywood,
by pisarz całkowicie samodzielnie pracował
nad adaptacją. A szkoda. W przypadku
"Ruin" to się sprawdziło. Twórca literackiego oryginału,
zwłaszcza jeśli czuje kino, doskonale rozumie swych bohaterów, potrafi nadać postaciom głębię,
drobnymi, wydawałoby się, zabiegami - tłumaczył realizator.
Producentka
Trish Hoffman wychwalała obu Smithów i ich harmonijną współpracę. -
Scott wie, jak napisać naprawdę przerażającą historię. Doskonale kreśli
zachowania zwykłych ludzi postawionych w
ekstremalnych, przerażających sytuacjach. Natomiast Carter podąża w kierunku grozy, subtelnie budując
nastrój; czyni to bardzo konsekwentnie i nigdy nie wybiera drogi na skróty. Obserwowałam
ich współpracę i uważam, że doskonale się rozumieli i dopełniali.
Co dwóch Smithów, to nie jeden... Film dwa razy lepszy i dwa razy
straszniejszy!
Amy (Jena
Malone) i Stacy (Laura
Ramsey), przyjaciółki od lat, wybierają się w
towarzystwie swych chłopaków, Jeffa
(Jonathan Tucker) i Erica
(Shawn Ashmore), na wakacje do Meksyku. Jeff jest
poważnym studentem medycyny, Eric uwielbia
imprezować i zachowuje się z irytującą beztroską. Pod
koniec wakacji spotykają niemieckiego turystę Mathiasa
(Joe Anderson) i jego greckiego kolegę Dimitra
(Dimitri Baveas). Cała grupa wybiera się do dżungli, by obejrzeć ruiny świątyni
Majów. Odbywały się tam wykopaliska, a Mathias, jak się okazuje, poszukuje też
zaginionego brata. Wycieczka okazuje się śmiertelnie niebezpiecznym pomysłem...
"Ruiny" w kinach od 13
czerwca.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Wczoraj (wtorek,
27 maja) w Warszawie odbył
się specjalny pokaz drugiej części
ekranizacji kultowego cyklu książkowego C.S. Lewisa
„Opowieści z Narnii”.
„Książę Kaspian” został
przyjęty owacyjnie, co tylko potwierdziło, że
wchodzący na ekrany już w najbliższy piątek
(30 maja) film jest jednym z najbardziej
oczekiwanych w tym roku.
„Opowieści z Narnii: Książę Kaspian” to kolejny
epizod historii fantastycznej krainy
Narnii. Młodzi bohaterowie – Łucja, Zuzanna, Edmund i Piotr
Pevensie – trafiają tam ponownie rok po pierwszym pobycie. Okazuje
się, że podczas ich nieobecności w Narnii
minęło znacznie więcej czasu – aż tysiąc trzysta lat! Mówiące zwierzęta przeszły
do legendy. Teraz władzę w krainie sprawuje bezwzględny król-uzurpator Miraz
(Sergio Castellitto). Prawowity władca, książę Kaspian
(Ben Barnes), siostrzeniec
Miraza, został zmuszony do ucieczki.
Narnijczycy kryją się przed bezwzględnymi wojskami
tyrana. Dopiero rodzeństwo, przybyłe z ogarniętej II
wojną światową Anglii, pomoże
Kaspianowi odzyskać tron.
Film w tych dniach trafił na ekrany kin całego świata, a twórcy już przygotowują się
do dalszej pracy. Pod koniec roku ruszą zdjęcia do trzeciej części
„Opowieści...” – „The Chronicles of Narnia: the Voyage of
Dawn Treader”, której premierę przewiduje
się na rok 2010. Tym razem za kamerą stanie weteran
brytyjskiego kina, Michael Apted
(„Córka górnika”, „Nell”, „Świat to za mało”). Reżyser dwóch pierwszych
odsłon „Opowieści z Narnii”,
Andrew Adamson, zadowoli się prawdopodobnie rolą producenta.
Twórca nie odżegnuje się jednak od dłuższej przygody z cyklem C.S. Lewisa: Jeśli
widzowie będą tego chcieli, studio zdecyduje się sfilmować wszystkie części, a ja
miałbym reżyserować jeszcze którąś z nich,
wybrałbym „Siostrzeńca Czarodzieja”. To
prequel mówiący o stworzeniu tego cudownego świata. Ponieważ C.S. Lewis napisał go
na końcu, był w stanie połączyć wszystkie niepowiązane wątki i usunąć
pewne paradoksy. To by mi niezwykle odpowiadało – zdradza
Adamson.
„Opowieści z Narnii: Książę Kaspian” w kinach od
30 maja.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Jeszcze przed wakacjami
(13 czerwca) na ekrany kinowe wejdzie film
„Ruiny”, który może
sprawić, że letnie wypady nie będą już wydawać
się aż tak bardzo pożądane...
Popularny aktor i reżyser Ben Stiller (m.in. „Poznaj mojego tatę”), wraz z
przyjacielem Stuartem
Cornfeldem, w założonej przez siebie
firmie producenckiej Red Hour Films postanowił
wziąć na warsztat książkę Scotta B. Smitha
„Ruiny”. Wybór nie był oczywiście przypadkowy.
Obaj producenci byli pod dużym wrażeniem
powieści Smitha „Prosty plan” i jej wyjątkowo
udanej adaptacji filmowej w reżyserii Sama
Raimiego (1998). Smith, jako autor scenariusza, zdobył za nią
nominację do Oscara. Warto wspomnieć, że w 1993 roku, po rezygnacji Mike’a
Nicholsa, Stiller przymierzał się do wyreżyserowania
„Prostego planu”. Choć ostatecznie do tego nie doszło, bacznie śledził rynek księgarski i gdy pojawiły
się wieści, iż Smith kończy swą kolejną powieść, nie omieszkał się z nią
zapoznać, by ewentualnie nabyć prawa do ekranizacji.
„Ruiny” to historia bardzo odmienna od „Prostego planu”. Najnowsza powieść
Smitha korzysta bowiem z konwencji horroru: tytułowe ruiny kryją zabójczy sekret.
Przy czym jest to także opowieść o przetrwaniu.
Powierzając Smithowi napisanie scenariusza, producenci liczyli na jego inteligencję oraz znajomość
literackich i filmowych konwencji. – Staliśmy przed ważnym wyborem – wspominał jeden z nich,
Chris Bender. – Mogliśmy nakręcić rzecz pełną brutalnych scen, która miała po
prostu wstrząsnąć widzem. Albo też spróbować czegoś oryginalniejszego, by
oddziaływać w sposób bardziej wyrafinowany na
psychikę i emocje widza. Rzecz jasna, wybraliśmy tę drugą drogę.
Decyzja, jak już dziś wiadomo, była ze wszech miar słuszna. Choć reżyserii podjął
się młody twórca – Carter Smith, a na ekranie królują nieopatrzone twarze,
okazało się, że w tym szaleństwie była metoda.
Intuicja nie zawiodła Bena
Stillera, który ma na producenckim koncie takie hity, jak
„Zoolander”, „Starsza pani musi zniknąć” czy kilka sezonów świetnego „Ben Stiller Show”. Krytycy
potwierdzają, że projekt jest udany. – Zaskakująco efektowny przerażający koszmar
senny – pisał Wesley Morris w Boston
Globe, a Gene Seymour na łamach Newsday
dodawał: – Klasycznie przerażający, lecz podany inteligentniej i dużo
bardziej sugestywnie.
Wygląda na to, że będzie naprawdę strasznie...
Amy (Jena Malone) i Stacy (Laura Ramsey), przyjaciółki od lat, w towarzystwie
swych chłopaków, Jeffa (Jonathan
Tucker) i Erica (Shawn
Ashmore), spędzają wakacje w Meksyku. Jeff jest poważnym
studentem medycyny, Eric uwielbia
imprezować i zachowuje się z irytującą beztroską. Pod koniec wakacji
obie pary spotykają niemieckiego turystę Mathiasa
(Joe Anderson) i jego greckiego kolegę
Dimitra (Dimitri Baveas). Cała grupa wybiera się do dżungli, by obejrzeć ruiny
świątyni Majów. Odbywały się tam
kiedyś wykopaliska, a Mathias, co wkrótce
wychodzi na jaw, poszukuje zaginionego brata. Wycieczka
okazuje się jednak śmiertelnie niebezpiecznym pomysłem...
„Ruiny” w kinach od 13
czerwca.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Lada chwila
(30 maja) druga część „Opowieści z
Narnii” zadebiutuje w polskich
kinach. Póki co, w miniony weekend,
„Książę Kaspian” rozpoczął podbój USA. Wyniki są
świetne, od piątku film zarobił ponad
56,5 mln dolarów!
Nic dziwnego. To jedna z największych i najbardziej
spektakularnych produkcji tego roku, ba, ostatnich kilku lat.
Tysiące przemierzonych kilometrów (film kręcono od
Nowej Zelandii po Europę Środkową), tony sprzętu, niekończące się
godziny charakteryzacji: „Opowieści z Narnii” to nie tylko wielkie
przedsięwzięcie, ale i wielkie przedsiębiorstwo.
Jedna z pierwszych scen filmu rozgrywa się na stacji londyńskiego
metra. Jest 1941 rok, trwa II wojna światowa, Londyn jest
oblężony. Rodzeństwo
Pevensie, w szkolnych tweedowych
mundurkach, czeka na pociąg na stacji Strand, rzut kamieniem od
Trafalgar Square. Scenografię zbudowano wyjątkowo wiernie w
stosunku do oryginału – nie sposób
uwierzyć, że tak naprawdę filmowcy znajdowali się w Henderson Studios w Nowej
Zelandii. Na planie uwijała się kilkudziesięcioosobowa ekipa i prawie setka
statystów ucharakteryzowanych na brytyjskich podróżnych. A to był dopiero pierwszy
dzień pracy! W sumie filmowcy spędzili na planie 136 dni. Ostatni klaps padł w
Pradze, 31 sierpnia minionego roku.
Przeżyć wspólnie tyle dni, w szaleńczym tempie i stresie – to może wytrzymać tylko
zgrana ekipa. Faktycznie, na planie spotkało się wielu starych znajomych – jednak
widzowie szybko zauważą, że w
„Księciu Kaspianie” pojawiły się też nowe, wielkie
nazwiska. Choćby Petera
Dinklage. Aktor dał się zapamiętać dzięki wybitnej roli w
„Dróżniku” Thomasa McCarthy’ego, a ostatnio brylował w komedii
Franka Oza „Zgon na pogrzebie”. Dinklage zagrał Zuchona, cynicznego karła. – Przeważnie proponują mi
role bohatera albo drania i nic pomiędzy. A Zuchon jest właśnie kimś pomiędzy. Z
pewnością nie przypomina on żadnego krasnoludka z „Królewny Śnieżki” – żartował w
swoim stylu mały wielki aktor.
Ciąg dalszy przygód rodzeństwa Pevensie w niesamowitej krainie Narnii w kinach już
od 30 maja.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Nie od dziś wiadomo, że filmowy hit potrzebuje wielkich nazwisk – gwiazd z
pierwszych stron gazet, ekscytujących plotek i
oszałamiających hollywoodzkich
uśmiechów. Andrew Adamson –
reżyser „Księcia
Kaspiana”, czyli wchodzącej właśnie
na ekrany drugiej części „Opowieści z
Narnii”, wyszedł z innego założenia i...
zwyciężył!
Do tytułowej roli zdecydował się zatrudnić Bena Barnesa, młodego
angielskiego aktora, znanego głównie ze sceny. Choć nazwisko
Barnesa nie jest obce bywalcom
londyńskich teatrów, szersza publiczność dotąd o nim nie słyszała. – Ben
przyleciał do Los Angeles na przesłuchanie tuż po sobotnim przedstawieniu
„History Boys” na West Endzie. Niemal od razu mieliśmy pewność, że to
właśnie nasz Kaspian. Ma w sobie wiele z gwiazdy filmowej w
starym stylu, urodę i magnetyzującą charyzmę – zachwycał się
producent filmu Mark Johnson. Wkrótce
potem aktor musiał się udać do Nowej Zelandii na intensywny kurs walki wręcz i
jazdy konnej, trwający aż dwa miesiące.
Barnes tak wspominał swą reakcję na wiadomość o tym, że
przeszedł pomyślnie zdjęcia próbne: – Po prostu wybiegłem przed dom i wrzeszczałem. – Lada chwila
krzyczeć i piszczeć będą z pewnością fanki na widok młodego gwiazdora...
Jak wielu członków obsady, Ben nieźle znał książkę. – Tata czytał mi ją, gdy
miałem jakieś osiem lat, imitując wszystkie te niezwykłe głosy. Potem oglądałem
wersję BBC. Podczas studiów zajmowałem się
literaturą dziecięcą i wtedy poznałem
dobrze utwory Lewisa. – Jednak rzeczywistość filmowa przerosła
wyobraźnię młodego aktora. Zadziwiła go przede wszystkim skala przedsięwzięcia, tłum ludzi
uwijających się na planie oraz ogromne dekoracje, zwłaszcza imponujący zamek
tyrana. – Andrew powiedział mi, że na ekranie, dzięki efektom komputerowym,
będzie on jakieś trzy razy większy. – Aktor
przyznał, że praca nad filmem sprawiła mu pewne trudności. – Polegała ona często na czekaniu i wielu
powtórkach. Trudno wtedy osiągnąć stan pożądanej koncentracji – tłumaczył.
Barnes twierdził, że bardzo pomógł mu reżyser, który miał w głowie każdy
najdrobniejszy detal, nawet podczas kręcenia
pełnych rozmachu i zgiełku ogromnych scen zbiorowych. Potwierdził też, że reszta młodych aktorów
przyjęła go bardzo dobrze. – Czytasz te wszystkie wywiady w prasie i myślisz, że te gadki
o jednej wielkiej filmowej rodzinie są śmieszne, ale w tym przypadku okazało się
to prawdą. – Pierwsze koty za
płoty. Przed Benem Barnesem kariera stoi otworem.
Po pracy przy „Narnii” każda kolejna produkcja
będzie bułką z masłem!
Łucja, Zuzanna, Edmund i Piotr Pevensie po roku wracają do fantastycznej krainy
Narnii. Podczas ich nieobecności minęło tam tysiąc trzysta lat. Mówiące
zwierzęta są już tylko wspomnieniem. Teraz władzę
w Narnii sprawuje bezwzględny król-uzurpator Miraz. Prawowity władca – książę
Kaspian, siostrzeniec Miraza, został zmuszony do ucieczki. Narnijczycy kryją się przed bezwzględnymi wojskami
tyrana. Dopiero rodzeństwo, przybyłe z ogarniętej II wojną światową Anglii,
pomoże Kaspianowi odzyskać tron.
„Opowieści z Narnii: Książę Kaspian” w kinach od
30 maja.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Już od
30 maja miłośnicy fantazji, przygody i spektakularnych
produkcji filmowych będą mogli cieszyć się jednym z najbardziej
oczekiwanych filmów tego roku. Na ekrany
wejdą bowiem "Opowieści z Narnii: Książę Kaspian" w reżyserii
Andrew Adamsona ("Shrek", "Shrek 2"). Wczoraj, 6 maja, w Warszawie,
odbyło się spotkanie z największymi narnijnymi autorytetami w
kraju. Na konferencji zjawili się m.in.
wydawca dzieł C.S. Lewisa - Robert Gamble oraz producentka -
Marianna Rowińska (Ozumi
Films). Ta ostatnia zdradziła zebranym kilka nieznanych dotąd
szczegółów dotyczących realizacji zdjęć do
"Opowieści z Narnii" w Polsce.
Mimo że w pierwszej części pojawiło się kilka scen nakręconych w
naszym kraju, zapowiadało się, że filmowcy ominą Polskę. Stało
się jednak inaczej! Marianna
Rowińska opowiada: - Tym razem
Polska będzie w dużo większym stopniu obecna na
ekranie. W Górach Stołowych i w Szklarskiej Porębie zrealizowano pełne
rozmachu sceny. To było naprawdę ogromne, trudne logistycznie
przedsięwzięcie: 600 osób ekipy, mnóstwo sprzętu, potężne
dekoracje. Zbudowano m.in. cały las, pełen
przywiezionych specjalnie w tym celu z Włoch wysokich brzóz, które w Polsce nie
występują, a także drugą (naprzeciw
naturalnej) ścianę wodospadu.
Europejskie, w tym polskie plenery i lokalizacje okazały się idealne. By obniżyć
koszty, baza produkcyjna filmu została ulokowana w Anglii, m.in. ze względu na ulgi
podatkowe. Zdjęcia rozpoczęto w lutym 2007
roku w Auckland (Nowa Zelandia),
następnie przeniesiono się do Europy i tu zrealizowano większość
kluczowych scen. Doskonałe plany filmowe znaleziono przede wszystkim w Europie Środkowej, zwłaszcza
w Czechach i w Polsce. Ogromną dekorację dziedzińca zamku okrutnego króla Miraza
wybudowano w praskim studiu Barrandov. W lipcu nakręcono zaś niezwykle skomplikowaną
sekwencję bitwy na moście na rzece Socza w Słowenii. Powstała tam gigantyczna
replika mostu, wzorowanego
na budowlach rzymskich. Zdjęcia ukończono 8 września 2007
roku. Rowińska podsumowuje: - Jesteśmy
bardzo dumni, że mogliśmy uczestniczyć w tej
niezwykłej produkcji. Rzadko się zdarza, by w Polsce
kręcono hollywoodzkie filmy, dlatego wszyscy traktowaliśmy to nie tylko jako zadanie do wykonania, ale
jako wyjątkową przygodę. Entuzjazm i poświęcenie całej ekipy były ogromne. A jak ocenili
pobyt w naszym kraju hollywoodzcy producenci? Amerykanie byli bardzo zadowoleni ze
współpracy. Myślę, że sporą rolę odegrała też polska gościnność: spotykali się tutaj
z wielką serdecznością. Powiedzieli mi - i
sądzę, że byli szczerzy - że nigdzie im
się tak dobrze nie pracowało jak w Polsce - mówi szefowa Ozumi
Films.
Czwórka angielskich dzieci - Łucja, Zuzanna, Edmund i Piotr Pevensie - odnalazła
drogę do fantastycznej krainy
Narnii. Zgodnie z obietnicą Lwa - Króla
Aslana, dzieci powracają do baśniowej krainy. W Narnii
minęło tysiąc trzysta lat. Mówiące zwierzęta
przeszły do legendy. Władzę w Narnii sprawuje
bezwzględny król-uzurpator
Miraz. Prawowity władca - książę Kaspian, siostrzeniec Miraza, został
zmuszony do ucieczki. Narnijczycy kryją się przed bezwzględnymi wojskami tyrana. Dopiero rodzeństwo,
przybyłe z ogarniętej II wojną światową Anglii, pomoże Kaspianowi odzyskać tron.
„Opowieści z Narnii: Książę Kaspian” w kinach od
30 maja.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Minął rok, od kiedy czwórka angielskich dzieci –
Łucja, Zuzanna, Edmund i Piotr Pevensie –
znalazła drogę do fantastycznej krainy
Narnii. Zgodnie z obietnicą Lwa – Króla
Aslana, dzieci powracają teraz do baśniowej krainy. W czasie
ich nieobecności minęło tutaj tysiąc trzysta lat!
Mówiące zwierzęta przeszły do
legendy, a władzę w Narnii sprawuje bezwzględny
król-uzurpator Miraz. Prawowity
władca, książę Kaspian, siostrzeniec Miraza, został zmuszony do
ucieczki. Narnijczycy kryją się przed
bezwzględnymi wojskami tyrana. Dopiero
rodzeństwo, przybyłe z ogarniętej II wojną
światową Anglii, pomoże Kaspianowi odzyskać
tron.
Jak jest naprawdę? Czy od ostatniego spotkania z magiczną Narnią minął rok czy
tysiąc trzysta lat? W naszym realnym świecie – niemal dwa i pół roku. Po
fantastycznej szarży na kina „Lwa, Czarownicy i
starej szafy” w styczniu 2006
roku, w kinach pojawi się już w maju kontynuacja spektakularnych
„Opowieści z Narnii”. Za kamerą ponownie stanął
Andrew Adamson („Shrek”). Czego mogą
spodziewać się widzowie? Reżyser twierdzi, że tym razem to film przede wszystkim
dla chłopców. – Przeciwnicy naszych bohaterów to przeważnie ludzie, groźni
wojownicy – opowiadał. – Nadaliśmy im inspirowany
średniowieczem wygląd. Nawiązaliśmy zwłaszcza do ówczesnych hiszpańskich i francuskich formacji
wojskowych.
Nowy film to także opowieść o dojrzewaniu.
William Moseley tak tłumaczył
ewolucję granej przez siebie postaci: – Piotr ma własne problemy, z którymi musi
się uporać, a Kaspian (Ben Barnes) własne.
Początkowo mocno ze sobą rywalizują,
dochodzi pomiędzy nimi do ostrych starć. Zaczynają jak
rozgniewani na siebie
nastolatkowie, a gdy ta część opowieści się kończy, rozumieją konieczność
kompromisu i zachowują się jak mądrzy królowie.
Na planie dwaj młodzi aktorzy się zaprzyjaźnili.
Anna Popplewell (filmowa
Zuzanna) tak opowiadała o atmosferze podczas pracy: – Czuliśmy się trochę jak
na zjeździe rodzinnym. Poznaliśmy się wszyscy dobrze podczas kręcenia
poprzedniego filmu. Wiedzieliśmy,
jakie są nasze mocne strony, ale także
nauczyliśmy się, jak radzić sobie z tym, co się nam niekoniecznie
w innych podoba.
Nowa „Narnia” to film doroślejszy.
Adamson zdecydował się na rozwinięcie
niektórych wątków. W filmie znalazły się więc spektakularne sceny walk,
nieobecne w powieści, a zwłaszcza widowiskowy rajd
Kaspiana i Piotra na zamek
Miraza. Zuzanna i Łucja miały też o wiele większy udział w scenach akcji niż
w pierwszym filmie. – Zuzanna naprawdę walczy, a Łucja naprawdę jest zmuszona
posługiwać się sztyletem – mówił
Adamson. – Zyskałem zaufanie producentów i
zaufanie do samego siebie, pracując
nad pierwszą częścią filmu. Dlatego
odważyłem się pójść krok dalej.
Reżyser nie zmienił jednak zasad, które przyświecały mu podczas pracy nad
pierwszą częścią. Twierdzi, że jeśli odstępował od literackiego pierwowzoru, to
tylko w minimalnym stopniu, starając się zachować ducha twórczości C.S. Lewisa.
„Opowieści z Narnii: Książę Kaspian” w kinach od
30 maja.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Wczoraj w Warszawie odbyła się
premiera najnowszego filmu
Jarosława Żamojdy – „Skorumpowani”. W uroczystym pokazie
udział wzięli reżyser, producent
Jacek Samojłowicz, wybitni
sportowcy Maciej Grubski i
Dariusz Bajkowski oraz odtwórcy
głównych ról – Olga Bołądź,
Jerzy Trela, Artur Łodyga i
zagraniczne gwiazdy „Skorumpowanych” –
Max Ryan (Liga niezwykłych dżentelmenów) i
Olivier Gruner (Kumite).
„Skorumpowani”, oprócz mocnego rysu sensacyjnego, mają
jeszcze jeden, wyjątkowo ciekawy wymiar. To pierwszy od wielu
lat polski film, który w dużej mierze skupia
się na sportach walki. Stąd w obsadzie
Maciej Grubski, sześciokrotny mistrz
świata w karate oraz Dariusz
Bajkowski, trener karate AWF w Poznaniu,
który sztukami walki zajmuje się od 24 lat. Ale żeby stworzyć
dobry film ze scenami walki nie wystarczy zatrudnić wybitnych
sportowców. Trzeba mieć również kogoś,
kto do takich scen stworzy odpowiednią choreografię.
I tak na planie pojawił się Olivier Gruner. Aktor urodził się w Paryżu, w
rodzinie znanego chirurga. Jako nastolatek przeżył
fascynację Brucem Lee i zaczął
trenować sztuki walki: shotokan,
karate, boks i kickboxing. W wieku 18 lat
wstąpił do elitarnej francuskiej jednostki wojskowej Commando Marine, w której
służył cztery lata. Intensywnie trenował
wtedy karate. Po zakończeniu służby
zajął się kickboxingiem, utrzymując się z pracy w charakterze
ochroniarza, ratownika i instruktora narciarskiego. Po trzech latach treningów, w 1985 roku,
został mistrzem Francji kickboxingu. Tytuł obronił dwa razy, a w 1987 roku został
mistrzem świata. Rok później zrezygnował z kariery sportowej. Występował jako
model, pojawił się w wielu reklamówkach
telewizyjnych. U schyłku lat osiemdziesiątych rozpoczął karierę filmową, którą z powodzeniem kontynuuje
do dziś. Przez lata wyrósł na jednego z najlepszych specjalistów w swojej
dziedzinie. Żamojda był pod
wrażeniem jego niezwykłej sprawności jako choreografa
scen walki. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że
prawdziwa walka czy sport a podobne
sekwencje w kinie to dwie różne sprawy. Ale Gruner uświadomił
nam to w pełni. To, co bywa ważne na ringu czy macie, za co zdobywa się punkty, w kinie jest
nieistotne może wręcz przeszkadzać. Myślę, że wszyscy wiele się od niego
nauczyliśmy – mówił. Reżyser zdradził też: Olivier dokonał jednej nieustalonej z
nami i dość niebezpiecznej ewolucji,
związanej z wypadkiem samochodowym. Był
przekonany, że to zrobi i że nie potrzebuje kaskadera.
Rzeczywiście, udało się, choć najedliśmy się trochę strachu. Doszło tylko do drobnej kontuzji.
Po wczorajszej premierze Olivier Gruner powiedział: Film bardzo mi się podobał.
Naprawdę dobra robota! Będę mógł go polecać z czystym sumieniem.
Akcję „Skorumpowanych” zainspirowały wydarzenia z 2005 roku – wielka policyjna
operacja przeciw przemytowi narkotyków przez Polskę tzw. „szlakiem bałkańskim”.
Do Polski przyjeżdżają rosyjscy
gangsterzy Siergiej (Max Ryan) i Montenegro
(Olivier Gruner), by odzyskać przechwycony przez policję
towar. Zatrzymują się w nocnym klubie należącym do bossa świata przestępczego, zwanego Cygaro
(Jerzy Trela). Tu przypadkowo dochodzi do morderstwa syna wpływowego biznesmena
Burzyńskiego (Jan Englert). Śledztwo stoi w miejscu, więc siostra zabitego,
Patrycja (Olga Bołądź), zatrudnia się w
lokalu, by na własną rękę szukać zabójców
brata... Reżyser Jarosław Żamojda podsumowuje: Kilka
elementów sprawia, że ten film jest wyjątkowy i powinien przyciągnąć widzów do kin. Po pierwsze:
sceny walki, za które był odpowiedzialny wielki specjalista – Olivier Gruner. Po
drugie: wciągająca historia. Taka, która mogła przydarzyć się każdemu z nas.
Historia oparta na faktach, co dodaje jej atrakcyjności i ją urzeczywistnia.
„Skorumpowani” w kinach od
18 kwietnia.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
18 kwietnia na ekranach polskich kin rozegra się wielkie starcie największych
nazwisk rodzimej kinematografii. Przed kamerą
Jarosława Żamojdy w filmie
"Skorumpowani" stanęli naprzeciw siebie
Jan Englert i Jerzy
Trela. W najnowszym sensacyjnym obrazie twórcy
"Młodych wilków" ci wielcy aktorzy toczą filmową
walkę o wpływy, życie, honor i najbliższych.
Englert w "Skorumpowanych" wciela się we
wpływowego biznesmena Burzyńskiego,
którego syn zostaje zamordowany w nocnym klubie
należącym do bossa świata przestępczego
zwanego Cygaro (Jerzy Trela), córka zaś
Patrycja (Olga Bołądź)
próbuje na własną rękę odnaleźć zabójców brata. - Musi podjąć walkę - mówi o
swoim bohaterze Jan Englert. - Musi siebie przełamać. Ta kalka człowieka
obdarzonego władzą, stykającego się ze światem szarej strefy, przestępstwa,
staje wobec dylematu zaryzykowania całego
swojego życia, całego swojego dorobku,
dla ratowania podstawowych rzeczy, w tym wypadku rodziny.
Jest co zagrać, po prostu. - Burzyński szuka wsparcia u senatora o nazwisku Apostoł
(Krzysztof Wakuliński), nie wiedząc, że ten powiązany jest z Cygaro i jego żołnierzami.
Jerzy Trela tak charakteryzuje swoją postać: - Jest twardzielem. Trzyma mocną
ręką wszystkich w koło, całe otoczenie.
Natomiast gdzieś tam, w środku,
wewnątrz, coś ludzkiego w nim jest.
Reżyser opowiadał, jak wyglądało spotkanie zagranicznych gwiazd, biorących
udział w filmie, z legendami polskiego kina: Pomimo bariery językowej,
Max Ryan (w "Skorumpowanych" rosyjski gangster
Siergiej) i Olivier Gruner (jego wspólnik
Montenegro) z ogromnym szacunkiem podeszli do
Jerzego Treli. Wyczuli od razu
jego klasę i charyzmę. Co do Jana
Englerta, to jest on aktorem, który doskonale
mógłby grać w anglosaskich produkcjach wszelkiego rodzaju. Ma doskonałe wyczucie
stylu i konwencji.
Mistrzowskie rozgrywanie najdrobniejszych niuansów roli i fenomenalne wyczucie
emocji to znaki rozpoznawcze Treli i
Englerta. Czy ich ekranowe spotkanie stanie
się znakiem czasów na miarę starcia
Franza Maurera (Bogusław Linda) i Ola (Marek
Kondrat) w "Psach" Władysława Pasikowskiego? Przekonamy się już
18 kwietnia.
„Skorumpowani” w kinach od
18 kwietnia.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Na firmamencie polskiego show biznesu
rozbłysła właśnie nowa gwiazda.
Młodziutka, bo zaledwie dwudziestoczteroletnia aktorka
Olga Bołądź coraz wyraźniej zapowiada się
na objawienie nadchodzących sezonów. Role
wybiera odważnie, nie stroni od wcielania się w
kontrowersyjne postaci. Do tej pory była
znana przede wszystkim z telewizji - w serialu "39 i
pół" zagrała lesbijkę, partnerkę Pauli
(Sonia Bohosiewicz); w "Teraz albo nigdy" kochankę
jednego z bohaterów, Michała (Rafał
Królikowski).
Do debiutu w dużej roli w filmie fabularnym wybrała "Skorumpowanych" w reżyserii
Jarosława Żamojdy. Ten film to dla Olgi nie tylko wyzwanie
artystyczne i aktorskie, ale także fizyczne. Ucieczki, pościgi, sztuki walki - czyli film
sensacyjny w pełnym tego słowa znaczeniu. Na konferencji prasowej poświęconej
filmowi Olga mówiła: - To była naprawdę
ciężka praca. Nie sposób zliczyć
siniaków, które zebrałam w trakcie zdjęć. Jednak było warto!
Choć aktorka wspomina pracę na planie "Skorumpowanych" jako okres wyjątkowo
wyczerpujący, wysiłek się opłacił.
Jarosław Żamojda podkreślał zaangażowanie i
talent grającej kluczową rolę Olgi. Zdaniem
reżysera, doskonale potrafiła oddać
psychologiczne niuanse swej bohaterki i jednocześnie odnaleźć się w
estetyce kina akcji. A zadanie miała niełatwe. W "Skorumpowanych" zagrała Patrycję,
córkę biznesmena Burzyńskiego
(Jan Englert), która na własną rękę poszukuje
zabójców brata.
"Skorumpowanych" zainspirowały prawdziwe wydarzenia związane z udaremnieniem
przerzutu narkotyków przez Polskę tzw. "szlakiem bałkańskim". Rosyjscy
gangsterzy Siergiej (Max Ryan) i
Montenegro (Olivier Gruner) chcą odzyskać
przechwycony przez policję towar. Zatrzymują się w
nocny klubie należącym do
bossa świata przestępczego - Cygaro
(Jerzy Trela). Tu nieszczęśliwie dochodzi
do morderstwa młodego chłopaka. Policja jest bezradna, więc siostra zabitego,
Patrycja (Olga Bołądź),
zatrudnia się w lokalu, by przeprowadzić własne
śledztwo...
„Skorumpowani” w kinach od
18 kwietnia.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Wczoraj w Warszawie odbyła się konferencja prasowa
najnowszego filmu Jarosława
Żamojdy - „Skorumpowani”. W
warszawskim Champions Sports Barze pojawili się
aktorzy, m.in. Mariusz Pujszo,
Paweł Burczyk, Olga Bołądź,
Artur Łodyga, Wenanty
Nosul oraz reżyser Jarosław Żamojda i producent
Jacek Samojłowicz. Wśród gości
nie zabrakło też polskich mistrzów
sportów walki, którzy w filmie prezentują
swoje umiejętności, Macieja Grubskiego i
Dariusza Bajkowskiego. Brakowało za to
osoby, na którą wszyscy czekali z ogromną ciekawością...
Max Ryan – Brytyjczyk,
gwiazdor hollywoodzkiego kina akcji, w sobotę
przyleciał do Polski, by promować
„Skorumpowanych”. Wylądował, zameldował się w hotelu i... zniknął! Producent
zapowiadał już, że zamierza zgłosić jego zaginięcie na policję.
Jednak, jak na etatowego bohatera filmów sensacyjnych przystało,
Ryan stopniował napięcie, by
zjawić się na konferencji sporo
później, tajemniczą miną kwitując pytania o
swoją nieobecność. Jak widać, Warszawa może być sceną prawdziwie zagadkowych
wydarzeń!
I tego trzymali się twórcy „Skorumpowanych”. Akcję filmu
zainspirowała wielka policyjna operacja z 2005 roku przeciw
przemytowi narkotyków przez Polskę tzw.
„szlakiem bałkańskim”. Założeniem twórców nie było jednak
stworzenie paradokumentalnego filmu o pracy policji, lecz dynamicznego widowiska akcji. Jak
podkreślał reżyser, nie chodziło też wyłącznie o zachowanie czystości
gatunkowej. – Interesujące wydawało nam
się połączenie kilku elementów –
tłumaczył. – Mamy zatem pościgi i sceny walk, ale także ważny wątek
obyczajowy: reakcję rodziny Burzyńskich na tragedię, jaka ich spotkała. Rodziny, która
znalazła się już dawno w stanie kryzysu. Jest tu wreszcie obraz siermiężny i
dość prawdziwy działania naszych lokalnych
gangsterów zderzony ze stylem bycia
międzynarodowych „zawodowców zbrodni”. Chcieliśmy utrzymać te
wątki i odmienne tonacje w swoistej równowadze.
„Skorumpowani” to wyjątkowy film z jeszcze jednego powodu. Na jego planie
spotkali się ludzie z bardzo różnych światów: uznani aktorzy kina popularnego,
jak Olivier Gruner i Max
Ryan, legendarne postaci polskiej sceny i filmu –
Jerzy Trela i Jan
Englert, wspierane przez cenionych aktorów charakterystycznych
oraz sławni sportowcy. Jak wyglądało spotkanie tych zupełnie odmiennych ludzi filmu?
Żamojda wspominał, iż w atmosferze wzajemnego respektu. Pomimo bariery
językowej, Ryan i Gruner z ogromnym szacunkiem podeszli do Jerzego Treli.
Wyczuli od razu jego klasę i charyzmę. Co do Jana
Englerta, to jest on aktorem, który doskonale mógłby grać w anglosaskich produkcjach wszelkiego
rodzaju. Ma doskonałe wyczucie stylu i konwencji. Spotkanie tych trzech światów brzmi jak
przepis na pierwszy polski sensacyjny
blockbuster.
Do Polski przybywają rosyjscy gangsterzy Siergiej
(Max Ryan) i Montenegro (Olivier
Gruner), by odzyskać przechwycony przez policję towar. Zatrzymują się w
nocny klubie należącym do bossa świata przestępczego, zwanego Cygaro
(Jerzy Trela). Tu przypadkowo
dochodzi do morderstwa syna wpływowego biznesmena
Burzyńskiego (Jan Englert). Śledztwo stoi w
miejscu, więc siostra zabitego,
Patrycja (Olga Bołądź), zatrudnia się w lokalu, by na własną rękę szukać
zabójców brata. Gdy trafia na dowody zbrodni, ucieka, lecz gangsterzy podążają
jej śladem. Dziewczynie pomaga komisarz Maksymilian
(Artur Łodyga), którego na
trop mafii naprowadziło morderstwo chłopaka.
Tymczasem Burzyński szuka wsparcia
u senatora o nazwisku Apostoł (Krzysztof Wakuliński), nie wiedząc,
że ten powiązany jest z Cygaro i jego żołnierzami…
„Skorumpowani” w kinach od
18 kwietnia.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
To był ostatni moment, żeby do polskiego filmu zaangażować brytyjskiego aktora
Maxa Ryana. Udało się!
18 kwietnia na ekrany kin wchodzi
polsko-amerykańskie kino akcji –
film „Skorumpowani”.
Ostatni moment, bo chwilę po zakończeniu zdjęć do naszej
rodzimej produkcji, kariera Ryana ruszyła z kopyta. Nie znaczy to,
że wcześniej aktor narzekał na brak pracy.
Przeciwnie – ma na koncie kilka poważnych tytułów, jak choćby „Liga niezwykłych
dżentelmenów” z Seanem Connery w roli głównej, „Gilgamesh” z
Peterem O'Toolem czy „Pocałunek smoka” z Jetem Li. Jednak
właśnie teraz ten brytyjski aktor trafił na
swój czas.
Jarosław Żamojda – reżyser
„Skorumpowanych” mówi: Max Ryan
jako aktor został odkryty w Wielkiej Brytanii i od tego czasu jego
kariera rozwija się w imponującym tempie.
Dziś już nie moglibyśmy go namówić do udziału w polskim filmie. Agenci mają
dla niego propozycje od największych studiów w
L.A. Jestem przekonany, że wejdzie do
światowej czołówki i to już wkrótce.
Ma talent i warunki, aby stać się gwiazdą
światowej klasy.
Żamojda docenił Ryana przede wszystkim jako aktora, ale trzeba
podkreślić, że charakter filmu, szybka akcja oraz skomplikowane
sceny walk wymagały od Brytyjczyka
także świetnej kondycji fizycznej. Reżyser tak opowiadał o
scenach akcji na planie „Skorumpowanych”: Wiadomo, że część trudnych i niebezpiecznych scen powierza się
kaskaderom. Chodzi o bezpieczeństwo aktorów. W naszym filmie mamy scenę ucieczki
samochodowej brawurowy wyścig po ulicy pełnej samochodów. Zapytałem Maxa, co myśli
o tej scenie. Jak możemy ją
zrealizować? Odpowiedział, że sam chce siedzieć za
kierownicą – zdradza Żamojda. – Każdemu innemu
aktorowi zaproponowałbym dublera. Ale
Maxowi mogłem zaufać. Nie miałem wątpliwości, że potrafi
terenowym samochodem, z prędkością bliską setki, jechać pod prąd między innymi samochodami. Max
przez wiele lat ścigał się zawodowo na motocyklach. Wiedział, jak poprowadzić samochód, aby
dojechać cało do mety.
Max Ryan już w najbliższą sobotę przylatuje do Warszawy, by wziąć udział w
prezentacji filmu dla dziennikarzy. Bohater męskiego kina akcji? Tak, ale również
pełen uroku mężczyzna, który bardzo
podoba się kobietom. Może więc
"Skorumpowani" cieszyć się będą powodzeniem nie tylko wśród męskiej
części widowni? Akcję filmu zainspirowały wydarzenia z 2005 roku – wielka policyjna operacja przeciw
przemytowi narkotyków przez Polskę tzw. „szlakiem bałkańskim”.
Do Polski przybywają rosyjscy gangsterzy Siergiej
(Max Ryan) i Montenegro (Olivier
Gruner), by odzyskać przechwycony przez policję
towar. Zatrzymują się w nocnym
klubie należącym do bossa świata przestępczego, zwanego Cygaro
(Jerzy Trela). Tu przypadkowo dochodzi do morderstwa syna wpływowego biznesmena Burzyńskiego
(Jan Englert). Śledztwo stoi w miejscu, więc siostra zabitego, Patrycja
(Olga Bołądź), zatrudnia się w
lokalu, by na własną rękę szukać zabójców brata. Gdy trafia na
dowody zbrodni, ucieka, lecz gangsterzy
podążają jej śladem. Dziewczynie pomaga
komisarz Maksymilian (Artur Łodyga), którego na trop mafii
naprowadziło morderstwo chłopaka. Tymczasem Burzyński szuka wsparcia u senatora o nazwisku
Apostoł (Krzysztof Wakuliński), nie wiedząc, że ten powiązany jest z Cygaro i jego
żołnierzami…
„Skorumpowani” w kinach od
18 kwietnia.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Nowy film Jarosława Żamojdy –
„Skorumpowani”, pojawi się w kinach 18
kwietnia.
Jutro, we wtorek 18 marca, poznamy zwiastun,
w którym, podobnie jak w filmie,
ogromnie ważną rolę pełni muzyka
Piotra Salabera (premiera w Internecie na
portalu wp.pl). A już dziś przedstawiamy teaser plakatu, który zapowiada kino
akcji rzucające wyzwanie takim polskim
produkcjom, jak „Świadek koronny” czy
„PitBull”. Przypomnijmy, że twórcy
„Skorumpowanych” także
odwołują się do prawdziwych wydarzeń.
Córka wpływowego biznesmena Burzyńskiego (Jan Englert), Patrycja
(Olga Bołądź), wraca do Polski po
dwuletnim pobycie w Londynie. Tego samego
wieczoru, w nocnym klubie należącym do bossa świata
przestępczego, zwanego Cygaro (Jerzy
Trela), w tajemniczych okolicznościach ginie jej
brat. Wobec bierności policji Patrycja sama postanawia wyjaśnić
okoliczności zabójstwa. Jej ojciec zaś zwraca się z
prośbą o pomoc do senatora o nazwisku Apostoł
(Krzysztof Wakuliński). Tymczasem śmierć
chłopaka naprowadza komisarza Maksymiliana
(Artur Łodyga) na trop rosyjskiej mafii, próbującej odzyskać
zarekwirowany przez polską policję
„towar” – ogromny transport kokainy. Razem z Patrycją będą musieli
zmierzyć się z bezwzględnymi bandytami, działającymi w porozumieniu z
Cygaro i z Apostołem: Siergiejem
(Max Ryan) i Montenegro (Olivier
Gruner)…
„Skorumpowani” w kinach od
18 kwietnia.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
18 kwietnia w kinach pojawi się film, jak na
polską kinematografię, zaskakujący.
„Skorumpowani” to bowiem kino akcji
nawiązujące do prawdziwych wydarzeń,
zrealizowane z właściwym temu gatunkowi
rozmachem.
Za kamerę wraca po przerwie Jarosław Żamojda („Młode wilki”), a na ekranie
zobaczymy m.in. Jana Englerta („Bezmiar sprawiedliwości”),
Jerzego Trelę („Anioł
w Krakowie”), Krzysztofa Wakulińskiego („Na Wspólnej”),
Beatę Ścibakównę („Samo
życie”) i nową twarz w polskim kinie – urodziwą
Olgę Bołądź („39 i
pół”). Scenami walk zajął się wybitny specjalista
w tej dziedzinie, Olivier Gruner
(„Cena honoru”), mistrz świata w
kickboxingu.
W październiku 2005 roku funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego udaremnili
przerzut ogromnych ilości kokainy tzw. „szlakiem bałkańskim” prowadzącym przez
Polskę na zachód Europy. W akcji wzięło
udział niemal czterystu policjantów, a
rozpracowywanie grupy przestępczej trwało ponad rok. Jak można
było przeczytać na stronach KG Policji, „przemycana heroina trafiała do Polski głównie z
Bułgarii, w skrytkach samochodów osobowych i ciężarowych. Najczęściej
konstruowano skrytki mogące pomieścić
kilkanaście kilogramów narkotyku.
Policjanci z CBŚ cały czas w fazie rozpracowywania grupy
współpracowali z policją z Bułgarii”.
W tym miejscu wkroczyła inwencja twórcza scenarzystów, a wraz z nią
ponętne kobiety, bezwzględni gangsterzy, liczne zwroty akcji oraz sceny
walk i pościgi samochodowe.
Do Polski przybywają rosyjscy gangsterzy Siergiej (Max Ryan) i
Montenegro (Olivier Gruner), by odzyskać
przechwycony przez policję towar. Zatrzymują się w nocnym klubie należącym do bossa świata
przestępczego, zwanego Cygaro (Jerzy
Trela). Tu przypadkowo dochodzi do
morderstwa syna wpływowego biznesmena Burzyńskiego
(Jan Englert). Śledztwo stoi w miejscu, więc siostra zabitego,
Patrycja (Olga Bołądź),
zatrudnia się w lokalu, by na własną rękę szukać zabójców brata. Gdy
trafia na dowody zbrodni, ucieka, lecz gangsterzy podążają jej śladem.
Dziewczynie pomaga komisarz Maksymilian
(Artur Łodyga), którego na trop
mafii naprowadziło morderstwo chłopaka. Tymczasem
Burzyński szuka wsparcia u senatora o nazwisku Apostoł
(Krzysztof Wakuliński), nie
wiedząc, że ten powiązany jest z Cygaro i jego żołnierzami…
„Skorumpowani” w kinach od
18 kwietnia.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Jeff Daniels należy do wyjątkowo
wszechstronnych aktorów. Potrafi świetnie się
zaprezentować zarówno w zwariowanej komedii
w stylu "Głupi i głupszy", jak i w
wymagającej "Dzikiej namiętności" Jonathana Demme'a. Tej
wiosny pojawi się na ekranach w roli
niewidomego w thrillerze "Świadek bez pamięci".
Film opowiada historię Chrisa Pratta
(Joseph Gordon-Levitt), który po groźnym
wypadku samochodowym traci pamięć. Obiecujący
sportowiec, z majętnej rodziny,
który miał śliczną narzeczoną i perspektywy wielkiej
kariery, teraz nie potrafi zapamiętać najprostszych informacji. Mieszka ze swym przyjacielem i
mentorem, ociemniałym Lewisem (Daniels). Udaje mu się zdobyć pracę nocnego sprzątacza w
lokalnym oddziale banku. Dawny kumpel ze szkoły, Gary Spargo
(Matthew Goode), pomaga mu uwierzyć w siebie,
a nawet znajduje mu dziewczynę, striptizerkę Luvlee
Lemons. Wkrótce jednak wychodzi na jaw, że Gary
szykuje skok na bank i zamierza bezwzględnie wykorzystać
Pratta.
Niezwykle istotne dla reżysera filmu
Scotta Franka było znalezienie odtwórcy
rudnej roli Lewisa - ociemniałego współlokatora głównego bohatera, człowieka o
niezwykle ostrym języku, który strzeże
Pratta i uczy go, jak zapamiętywać
wydarzenia. Frank od dawna z uznaniem śledził karierę
Jeffa Danielsa. Jego świetny występ w "Wojnie żywiołów" sprawił, że reżyser zwrócił się do niego z
propozycją roli. Zobaczyłem w "Wojnie...", jak Jeff potrafi być w obrębie jednej
sceny zabawny, sympatyczny, choć właściwie z wielu względów zasługujący na
potępienie. Przedtem długo się
zastanawialiśmy, kogo zaangażować, aż przyszło
olśnienie i decyzja była właściwie natychmiastowa - mówił twórca filmu.
Daniels docenił zalety scenariusza. To pełen niespodzianek thriller, ale
jednocześnie cały czas trzymacie
kciuki za tego dzieciaka, który jest w naprawdę
ciężkim położeniu - mówił. Aktor nie ukrywał, że z rolą
Lewisa wiązała się poważna trudność; ukazywanie niewidomych na ekranie bywa bowiem bardzo
stereotypowe. Jeff, tak jak się spodziewałem, wniósł do roli mnóstwo subtelności
- wspominał Frank. - Często, gdy spotykamy niewidomego, w pierwszej chwili nie
orientujemy się, że on nas nie widzi.
Patrz na nas jak widzący, by nas nie
peszyć. Tak właśnie zachowywał się w wielu scenach Jeff. Aktor dzięki
pomocy Michigan Commission of the Blind zapoznał się z podstawami alfabetu
Braille'a, sposobami korzystania z pomocy psa-przewodnika, jak również z techniką wchodzenia
na schody. Ale, jak twierdzi, najwięcej dały mu rozmowy z ludźmi, którzy - często
w dramatycznych okolicznościach - stracili wzrok.
„Świadek bez pamięci”
w kinach od
14 marca.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
14 marca w polskich kinach zadebiutuje film cenionego scenarzysty
Scotta Franka
– „Świadek bez pamięci”.
Scenariusz filmu, którym Frank debiutuje w roli
reżysera, zdążył już obrosnąć
legendą. Autor zaczął pracować nad nim jeszcze w końcu lat
80., zanim odniósł sukces w Hollywood.
Producent Laurence Mark wspominał: Pamiętam,
że pomysł pojawił się niemal dwadzieścia lat
temu. Ale Scott zarzucił go na jakiś czas.
Musiał zająć się filmem „Tate – mały geniusz”, potem
przyszły inne projekty. Tekst zmieniał się, ale
cały czas czułem, że jest Scottowi ogromnie
bliski, że to kwintesencja jego zainteresowań i stylu.
Tak więc „Świadek bez pamięci”, jak wiele innych hollywoodzkich projektów, przez
lata czekał na realizację. Frank z uporem wracał do tekstu, nie tracąc nadziei,
że w końcu dojdzie do nakręcenia filmu.
Wielokrotnie już paliło się „zielone
światło” i wielokrotnie wskutek różnych okoliczności je gaszono,
pomimo zainteresowania znanych hollywoodzkich gwiazd. Zaczęło się mówić o
„Świadku bez pamięci”
jako o jednym z najlepszych niezrealizowanych scenariuszy w Hollywood.
– Z czasem zaczęliśmy myśleć,
że dzieje się tak nie bez powodu. Tekst był
osobisty, naprawdę wyjątkowy. Doszliśmy do wniosku, że
powinien się z nim zmierzyć sam jego twórca. I zaczęliśmy namawiać Scotta do reżyserskiego debiutu
- mówi producent Walker
Parkes.
Scott Frank dał się namówić na chwilową zmianę profesji – w końcu szlify
zdobywał przy nie byle jakich produkcjach! Był scenarzystą doskonałych adaptacji
prozy Elmore’a Leonarda – „Dorwać Małego” oraz
„Co z oczu, to z serca” (nominacja do Oscara za najlepszy scenariusz adaptowany). Jak przypomniał
Laurence Mark, to Frank napisał także scenariusz do filmu „Tate – mały geniusz”,
tekst pełen psychologicznych subtelności. W przypadku
„Świadka...” scenarzysta,
a zarazem reżyser-debiutant i entuzjasta inteligentnych thrillerów przyznał, że
inspiracji szukał nie tylko u amerykańskich mistrzów
gatunku. – Zawsze uwielbiałem europejskie thrillery, zwłaszcza francuskie. Intrygowały mnie
mrocznym nastrojem oraz postaciami nakreślonymi na przekór schematom, a także
rodzajem napięcia, który nie wynika z niespodzianek fabuły. To przede wszystkim
postaci, często niejednoznaczne i skomplikowane,
angażowały emocje widowni. Zawsze chciałem napisać podobny scenariusz – wyznał
Frank.
Chris Pratt (Josheph Gordon-Levitt) po groźnym wypadku samochodowym częściowo
traci pamięć. Obiecujący sportowiec, z majętnej rodziny, miał śliczną narzeczoną
i perspektywy wielkiej kariery. Teraz
trudno mu zapamiętać najprostsze
informacje. Mieszka ze swym przyjacielem i mentorem, ociemniałym
Lewisem (Jeff Daniels). Udaje mu się zdobyć pracę nocnego sprzątacza w lokalnym oddziale banku.
Dawny kumpel ze szkoły, Gary Spargo
(Matthew Goode), pomaga mu uwierzyć w siebie,
a nawet znajduje mu dziewczynę, striptizerkę Luvlee Lemons
(Isla Fisher). Wkrótce jednak wychodzi na jaw, że
Gary szykuje wielki skok na bank, w którym zamierza
bezwzględnie wykorzystać Pratta…
„Świadek bez pamięci” w kinach od
14 marca.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Nakładem wydawnictwa Świat
Książki ukazała się właśnie
powieść Dennisa Lehane'a,
która stała się podstawą
scenariusza reżyserskiego
debiutu Bena Afflecka - "Gdzie
jesteś, Amando?".
Lehane to ceniony autor
thrillerów. Jego
czytelnikiem i wielbicielem jest
Bill Clinton, wielokrotnie z
uznaniem wyrażał się także o
książkach tego autora mistrz
horroru i thrillera Stephen
King. Największy rozgłos
przyniosła mu przeniesiona na
ekran przez Clinta Estwooda w
2003 roku "Rzeka
tajemnic". Ale już
wcześniej Lehane zdobył
uznanie fanów inteligentnych
thrillerów cyklem powieści o
parze detektywów z południowego
Bostonu. Składają się nań:
"A Drink Before The
War" (1994, wyd. polskie
pt. "Wypijmy, zanim zacznie
się wojna", 2004), "Darkness,
Take My Hand" (1996, wyd.
polskie pt. "Ciemności, weź
mnie za rękę", 2005),
"Sacred" (1997, wyd.
polskie pt. "Pułapka zza
grobu", 2006), "Gone
Baby Gone" (1998, wyd.
polskie pt. "Gdzie jesteś,
Amando?", 2008) oraz
"Prayers for a Rain"
(1999). Jego proza
charakteryzuje się żelazną
konstrukcją, prowokacyjnym
tonem oraz doskonałą znajomością
opisywanego środowiska.
Lehane odmawia pisania
scenariuszy na podstawie swoich
książek, ponieważ, jak mówi,
nie ma pokusy, by dokonywać
niebezpiecznej operacji na swych
własnych dzieciach. Po
obejrzeniu filmu Afflecka był
jednak pełen uznania. - Jest
naprawdę zdumiewający - mówił.
Obecnie Martin Scorsese pracuje
nad ekranizacją "Shutter
Island" (2003, wyd. polskie
pt. "Wyspa skazańców",
2004) z Leonardo DiCaprio,
a reżyser Josh Olson przymierza
się do adaptacji opowiadania
"Until Gwen".
Znany aktor Ben Affleck
("Buntownik z wyboru",
"Hollywoodland"), który
sam pochodzi z Bostonu i jest
emocjonalnie mocno związany z
tym miastem, po obejrzeniu
"Rzeki tajemnic"
Eastwooda sięgnął po powieści
Lehane'a. Najpierw
przeczytał "Gdzie jesteś,
Amando?". - Zostałem
kompletnie przez tę powieść
podbity. Zachwyciła mnie
wielostronność portretów
postaci i ich ostry rysunek -
wspominał aktor i reżyser. -
Musiałem się dowiedzieć, kto
ma prawa do ekranizacji, bo
bardzo chciałem napisać
scenariusz na jej podstawie.
Na robotniczych przedmieściach
Bostonu, Dorchester, znika bez
śladu czteroletnia Amanda.
Matka dziewczynki jest uzależniona
od alkoholu i narkotyków, co
nie ułatwia dochodzenia.
Zdesperowani opiekunowie Amandy,
ciotka i wuj, zlecają
poszukiwania parze młodych
prywatnych detektywów, związanych
ze sobą także w życiu
prywatnym, Patrickowi Kenzie (Casey
Affleck) i Angie Gennaro (Michelle
Monaghan). Ci wkrótce wpadną
na szokujący trop...
Film "Gdzie jesteś,
Amando?" już w kinach,
a książka pod tym samym tytułem
w księgarniach.
|
|
|
|
|
|
B.B.PR
dla Forum Film Poland.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
29 lutego w polskich kinach pojawi się
szczególny film debiutującego w roli
reżysera Bena Afflecka -
"Gdzie jesteś, Amando?".
Pomysł na ten projekt zakiełkował w umyśle aktora w
chwilę po przeczytaniu książki
cenionego autora thrillerów Dennisa
Lehana, którego czytelnikiem i
wielbicielem jest m.in. Bill Clinton. Wielokrotnie o
książkach tego pisarza wyrażał się z
uznaniem także mistrz horroru i thrillera Stephen King.
Affleck mówił: Zostałem
kompletnie przez tę powieść podbity. Zachwyciła mnie
wielostronność portretów postaci i ich ostry
rysunek. Bardzo chciałem napisać scenariusz na
jej podstawie.
Wraz z Aaronem Stockardem zasiadł do pracy i tak zaczął się proces dojrzewania
aktora-autora-reżysera Afflecka. Panowie spotykali się kilka razy w roku, w miarę
swych możliwości, i stopniowo zaczęli tworzyć strukturę narracyjną filmu - bez
pośpiechu, z namysłem. W tym czasie
Affleck został ojcem, co, jak sam przyznał,
zmieniło jego podejście do powieści. Świadomość niebezpieczeństw,
na jakie narażone są dzieci, dotarła do niego z całą mocą: Dopiero sam będąc ojcem,
mając pod opieką istotę, dla której gotów jestem umrzeć, w pełni zrozumiałem historię,
którą mieliśmy opowiedzieć. Z pewnością też ojcostwo zmieniło mój początkowy punkt
widzenia zawarty w scenariuszu - komentował.
Affleck nie planował reżyserowania
filmu. Ta myśl stawała się jednak z upływem czasu
coraz silniejsza, zwłaszcza gdy
prace nad tekstem zbliżały się ku końcowi: Szczerze mówiąc, od dawna
marzyłem o reżyserowaniu - mówił. - Ale nabrałem pewności, gdy coraz bardziej zagłębiałem się
w naszą (bo w pewnym sensie stała się już nasza) opowieść.
Producent Alan Ladd poparł ten pomysł:
Widziałem, z jakim zapamiętaniem Ben
pracował nad scenariuszem i byłem przekonany, że to naprawdę kawał solidnej
roboty. Wbrew obiegowej opinii, aktorzy to świetni reżyserzy. Wystarczy wspomnieć
Redforda, Gibsona, Beatty'ego czy Eastwooda. Mam
wrażenie, że Ben do nich dołączy.
Co więcej, ma szansę stać się jednym z najlepszych. Potwierdził to
swoim spokojnym, ale bardzo konsekwentnym stylem pracy - podkreślał. Szansę reżyser
Affleck dobrze wykorzystał, o czym świadczy choćby nominacja do Oscara w kategorii
drugoplanowej roli kobiecej dla
grającej w "Gdzie jesteś, Amando?" Amy
Ryan.
Na robotniczych przedmieściach Bostonu,
Dorchester, zaginęła bez śladu
czteroletnia Amanda McCready. Policja daje za wygraną, jednak zdesperowani
opiekunowie zaginionej, ciotka i wuj, zlecają
poszukiwania parze młodych prywatnych detektywów,
związanych ze sobą także w życiu prywatnym,
Patrickowi Kenzie (Casey
Affleck) i Angie Genarro (Michelle
Monaghan). Okazuje się, że matka
dziewczynki (Amy Ryan) jest mocno uzależniona od alkoholu i narkotyków, co nie
ułatwia dochodzenia. Detektywi wpadają na trop sieci dealerów w
Dorchester, odkrywają także przypadki molestowania
seksualnego. Ale niestety nie przybliża ich
to ani na krok do odkrycia zagadki zniknięcia Amandy. Kenzie
w końcu wpada na szokujący trop...
"Gdzie jesteś, Amando?" w kinach od
29 lutego.
|
|
|
|
|
|
Informacja
własna.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Wczoraj w Warszawie miał
premierę wyczekiwany przez widzów z
niecierpliwością film Paula Thomasa Andersona
"Aż poleje się krew". Pokazy
specjalne odbywały się od
ubiegłego weekendu, zaś w kinach w
całej Polsce film będzie wyświetlany od
29 lutego.
Paul Thomas Anderson
otrzymał w sobotę w Berlinie Srebrnego
Niedźwiedzia za najlepszą reżyserię, a Jonn Greenwood z Radiohead - za
muzykę. Teraz przed twórcami filmu ceremonia
wręczenia Oscarów. "Aż poleje
się krew" nominowano w
aż ośmiu kategoriach, i to także w tych
najważniejszych - najlepszy film,
reżyseria oraz główna rola męska. Ta ostatnia nominacja
przypadła oczywiście Danielowi
Day-Lewisowi.
Paul Thomas Anderson po raz pierwszy
podjął się adaptacji cudzego tekstu -
książki Uptona Sinclaira "Nafta". Fachowcy uznali, ze to moment dla
Andersona wielce niebezpieczny. Powszechnie upatruje
się w nim bowiem następcę wielkich
amerykańskich reżyserów: Roberta Altmana (Anderson
pracował jako drugi reżyser przy jego ostatnim filmie - "Home Prairie
Companion") czy Martina Scorsese,
słowem, wybitnego twórcę kina autorskiego.
Sam reżyser tak tłumaczył swe zainteresowanie tekstem: -
Zdarzyło się to jakieś siedem lat temu.
Byłem daleko od domu, zobaczyłem
pejzaż Kalifornii na okładce,
kupiłem książkę, przeczytałem. - Tak
narodził się pomysł na film. Intensywna praca nad scenariuszem
trwała dwa lata. - Reżyserowanie nie
jest dla mnie takie trudne. Natomiast pisanie jest
naprawdę pracochłonnym i ciężkim procesem. Zwykle okazuje
się, że dziewięć na dziesięć problemów
związanych z filmem ma źródło w
tekście scenariusza, w jego słabych punktach
i niedoskonałościach - mówił
reżyser.
Mimo obaw poszło znakomicie. "Aż poleje
się krew" to oscarowy pewniak nie
tylko dzięki wybitnej kreacji Day-Lewisa. Powszechnie i chyba
słusznie porównuje się ten film z "Obywatelem Kanem" i "Skarbem Sierra Madre".
Anderson wstąpił tym samym do grona najwybitniejszych filmowców
amerykańskich.
Akcja filmu toczy się w Kalifornii u
schyłku XIX wieku. Poszukiwacz srebra i
nafty Daniel Plainview (Day-Lewis) trafia do miasta Little Boston, gdzie
odkrywa bogate złoża ropy. Rząd dusz sprawuje tu
młody, charyzmatyczny kaznodzieja Eli Sunday
(Paul Dano). Plainview
bezwzględnymi metodami zaczyna
budować swe naftowe imperium. Perfekcyjne studium upadku, do którego
prowadzi żądza posiadania i władzy.
Polecamy!
"Aż poleje się krew" w kinach od
29 lutego, kolejne pokazy specjalne
już w najbliższy weekend.
|
|
|
|
|
|
Informacja
własna.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Ben Affleck miewał wzloty i
upadki. Na szerokie wody show biznesu wypłynął w wielkim
stylu, zdobywając w 1997 roku (wspólnie z Mattem
Damonem) Oscara za scenariusz do
"Buntownika z wyboru". Potem
jednak było o nim głośno przede wszystkim dzięki
brukowcom, a to z powodu burzliwego związku z Jennifer
Lopez. Aktor, skupiony na sprawach osobistych, podjął
kilka niezbyt trafionych zawodowych decyzji i jego
kariera znacząco zwolniła. Porównanie jej z pasmem
sukcesów Matta Damona, najlepszego przyjaciela
Afflecka, nie mogło napawać optymizmem. Dopiero rola w
"Hollywoodland" z 2006 roku, która przyniosła Benowi Złoty Glob oraz sporo
innych prestiżowych wyróżnień, skierowała jego życie zawodowe na nowe tory. Film
"Gdzie jesteś, Amando?", który w polskich kinach pojawi się już
29 lutego, to reżyserski
debiut Afflecka. Jak się okazuje,
bardzo udany. Chwalony przez krytykę za obsadę i
prowadzenie aktorów (nominacja do Oscara za
kobiecą rolę drugoplanową dla
Amy Ryan), Affleck może być zadowolony - jego kariera znów nabrała rozpędu!
Reżyser-debiutant, dzięki aktorskiemu doświadczeniu, zdawał sobie sprawę, że
najważniejszą kwestią jest obsada. Kto jak kto, ale on doskonale wiedział, jak
kosztowna może być pomyłka obsadowa! Dlatego
nie chciał popełnić błędu. I dlatego
też zwrócił się z propozycją zagrania głównej roli do kogoś, kogo
zna, powiedzmy, dość dobrze - do swego brata
Caseya. Nie wynikało to z nepotyzmu, ale oceny jego
aktorskich umiejętności i charakteru postaci, w którą miał się wcielić.
Casey wychował się w Bostonie i
znał doskonale miasto, jego charakter i rytm - to ważne.
A, co może jeszcze ważniejsze, znam jego
najmniejszy tick, wiem, kiedy wypada
prawdziwie, a kiedy się myli i kiedy pojawia się w jego grze nutka,
czy choćby cień fałszu. Pomyślałem sobie, że jednym z wielkich wyzwań będzie pokazanie Caseya i jego
talentu w sposób, którego widzowie naprawdę się nie spodziewają - tłumaczył swój
wybór reżyser.
Casey był zdania, iż w tym przypadku rzeczywiście miał przewagę nad wieloma
innymi aktorami i decyzję brata uznał za słuszną. Znam nieźle te niedobre
dzielnice Bostonu, mam odpowiedni akcent i
wiedzę o tym, jak ludzie w naszym
mieście wzajemnie się do siebie odnoszą. Komuś z zewnątrz z
pewnością poznanie tego specyficznego środowiska i atmosfery musiałoby zabrać wiele czasu, a
rezultaty nie musiałyby być wcale olśniewające. Nas szczęście wygląda na to, że
wynik współpracy braci jest co najmniej zadowalający! Dość poczytać, co pisze
amerykańska krytyka, ot na przykład: Doskonały
okazuje się Casey Affleck. Do tej
pory był pozbawionym charyzmy, sprawnym aktorskim rzemieślnikiem.
Od momentu sceny konfrontacji w barze ukazuje swą aktorską siłę i bez trudu zdobywa sympatię
widowni. (...) Film jest inteligentny i śmiało zmierza w wyznaczonym kierunku.
(Mick LaSalle, San Francisco Chronicie). David Edelstein z New York Magazine
zauważa: Casey Affleck nie miał jeszcze
nigdy takiego piedestału, jaki wystawił
mu brat. I trzeba przyznać, że szansę wykorzystał. O reżyserii
Bena Jim Ridley z The Village Voice pisze: W swym mocnym debiucie Ben Afflleck osiągnął coś
niezwykle rzadkiego: nakręcił amerykański film, gdzie kwestie moralne traktuje
się serio i bez uproszczeń.
Na robotniczych przedmieściach Bostonu, Dorchester, zaginęła bez śladu czteroletnia
Amanda (Madeline O'Brien). Policja wkrótce daje za wygraną, zwłaszcza że matka
dziewczynki jest uzależniona od alkoholu
i narkotyków, co nie ułatwia dochodzenia.
Zdesperowani opiekunowie Amandy, ciotka i wuj, zlecają
poszukiwania parze młodych prywatnych detektywów, związanych ze sobą także w życiu prywatnym,
Patrickowi Kenzie (Casey
Affleck) i Angie Genarro (Michelle
Monaghan). Ci wkrótce wpadną na
szokujący trop...
"Gdzie jesteś, Amando?" w kinach od
29 lutego.
|
|
|
|
|
|
Informacja
własna.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Już za dni parę Walentynki i za dni parę
"27 sukienek" na ekranach polskich
kin. To z pewnością najlepsza propozycja na
tegoroczny Dzień
Zakochanych. Dlaczego? Bo w
"27 sukienkach" miłości jest za dwie. siostry!
W postać głównej bohaterki - Jane, wciela się Katherine Heigl, która wyrasta na
najgorętszą młodą gwiazdę Hollywood.
Popularny portal dla mężczyzn AskMan.com
ogłosił niedawno ranking 99 najbardziej pożądanych i atrakcyjnych kobiet na
świecie. Ku zaskoczeniu wielu, na pierwszym miejscu znalazła się
właśnie Katherine! W "27 sukienkach" piękna aktorka wciela się w
wieczną druhnę, która sama nie może wyjść za maż. Obok niej
niezwykle ważną postacią jest jej młodsza
siostra Tess. Miłosne zawirowania tych dwóch młodych dam są kanwą, na której
osnuto opowieść. A zawirowania są spore, bowiem obie
dziewczyny mają na oku jednego przystojniaka.
Kłopot Jane z Tess polega na tym, że jako starsza siostra zawsze cierpliwie
naprawiała jej błędy i tuszowała gafy czy pomyłki -
tłumaczyła Heigl. - Obydwie
naprawdę bardzo się kochają, lecz z
wiekiem taki układ przysparza obu kobietom
wielu kłopotów. Do roli Tess wybrano
Malin Akerman, którą niedawno oglądaliśmy
w brawurowej roli koszmarnej (pod każdym względem oprócz urody) żony Bena
Stillera w komedii "Dziewczyna moich koszmarów". Myślę, że Tess to przykład
typowej młodszej siostry - komentowała aktorka. - Od lat jest w jakimś sensie w
cieniu Jane, a jednocześnie doskonale wie, jak nią
manipulować, by osiągnąć swoje cele. W dodatku trochę wariuje, gdy postanawia koniecznie wydać się za
mąż. A trzeba pamiętać, że los samotnej siostry jest dla niej ważnym
ostrzeżeniem. W głębi duszy to
jednak racjonalna osoba, kochająca rodzinę, w
tym i Jane.
Kostiumolog Catherine Marie Thomas tłumaczyła, jak poprzez kostiumy oddała
charaktery bohaterek. Jane jest śliczna, ale nigdy zbyt efektowna. Tess
przeciwnie, lubi mocne efekty, uwielbia zwracać na
siebie uwagę. W scenie spotkania z Georgem (Edward Burns), gdy serce Jane zostaje złamane,
wszystkie kobiety oprócz Tess ubrane są w stonowane, ciemne suknie. Tess błyszczy
wyzywającą żółcią w swej króciutkiej sukience bez pleców. Biedna Jane nie ma z
nią szans - wiadomo, na kogo będzie
patrzył George.
Heigl początkowo obawiała się, że widzowie nie bardzo uwierzą, że mają do
czynienia z siostrami. Wydawało mi się, że ja i Malin bardzo różnimy się od
siebie pod względem urody i stylu bycia. Ale potem
postanowiłyśmy obdarzyć
nasze bohaterki zbliżonymi manieryzmami, podobnymi zachowaniami.
Przećwiczyłyśmy nasze pomysły i okazało się, że świetnie zadziałały. Gdy
udawałyśmy się na zdjęcia do
Providence, czwórka czy piątka ludzi spytała nas,
czy jesteśmy siostrami. To znaczy, że sprawiłyśmy się nieźle - opowiadała.
Jane (Heigl) jest młoda, romantyczna i całkowicie pozbawiona egoizmu.
Wielokrotnie była druhną, ale nic nie wskazuje na to, by sama miała wyjść za
mąż. Kiedy jednak Tess (Akerman), młodsza siostra
Jane, zdobywa serce jej szefa
George'a (Burns) - w którym Jane od dawna potajemnie się kocha -
dziewczyna ma dość. Zawsze przede wszystkim troszczyła się o innych, już dwadzieścia siedem
razy pełniła rolę druhny, na co dowodem jest tyleż fantazyjnych sukienek w jej
szafie. Teraz po raz pierwszy
postanawia zadbać o siebie. Spotkanie z cynicznym
na pozór dziennikarzem Kevinem
(James Marsden), który pisuje sprawozdania z
nowojorskich ślubów, niespodziewanie odmienia losy Jane.
"27 sukienek" w kinach od 14
lutego.
|
|
|
|
|
|
Informacja
własna.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Największe wydarzenie filmowe ostatnich miesięcy już wkrótce na polskich ekranach!
"Aż poleje się krew", król oscarowych
nominacji (aż osiem, w tym najważniejsze: dla
najlepszego aktora, reżysera i filmu),
zdobywca Złotego Globu dla najlepszego
aktora w dramacie oraz film walczący o Złotego Niedźwiedzia w
konkursie głównym tegorocznego Berlinale, u nas zadebiutuje
już 15 lutego, na pokazach
przedpremierowych. 29 lutego będzie go
zaś można oglądać w kinach w całym kraju.
Nie od dziś wiadomo, że Daniel Day-Lewis jest jednym z
najwybitniejszych aktorów ostatnich lat. Wielokrotnie nominowany
do prestiżowych nagród i uhonorowany Oscarem
za "Moją lewą stopę", jest wyjątkiem na tle współczesnego Hollywood. Ma
jednocześnie imponujący dorobek sceniczny i sukcesy w pracy
przy wielkich produkcjach kostiumowych, jak "Wiek niewinności"
Martina Scorsese, oraz filmach ważnych
społecznie, jak wybitne dzieło Jima Sheridana "W imię ojca". Brytyjczyk, który bez
problemu funkcjonuje w Fabryce Snów, nie zapominając jednak o
swoim ojczystym rynku! To wszystko sprawia, że porównuje się go
raczej do gwiazd złotej ery Hollywood niż
do współczesnych celebrytów.
"Aż poleje się krew" opowiada o Kalifornii schyłku XIX wieku. Poszukiwacz srebra
Daniel Plainview (Day-Lewis) ponosi kolejną klęskę. Po kilku latach Daniel wraz ze
swym synem, H.W., trafia do miasta
Little Boston, ogarniętego gorączką nafty. Rządy
sprawuje tu charyzmatyczny kaznodzieja Eli
Sunday. Plainview trafia na bogate źródło
ropy i bezwzględnymi metodami zaczyna budować swe naftowe imperium.
Opowieść jest zanurzona w amerykańskiej historii, brytyjskość
Day-Lewisa mogła więc być poczytana za
przeszkodę. Jednak reżyser filmu
Paul Thomas Anderson uznał ją
wręcz za atut. A to dlatego, że aktor
stawał się pełnym uwagi zewnętrznym
obserwatorem. Taki obserwator dostrzega zaś często więcej niż
ktoś, kto od urodzenia tkwi w rodzimej kulturze. Przygotowując się do występu, zapoznałem się z
wieloma pamiętnikami z epoki. Okazuje się, że względnie ustabilizowani ludzie z niższej
klasy średniej - nauczyciele, urzędnicy, handlowcy - porzucali rodziny, żony i
dzieci, by udać się na Zachód, zwłaszcza w
czasie gorączki złota, a potem gorączki
nafty - zauważa Day-Lewis. - Myśleli bez wytchnienia o tym, jak
zarobić łatwe pieniądze. Było w tym coś ze zwierzęcego instynktu, a jednocześnie ten przerażający
i jednocześnie pociągający dekadenckich Europejczyków entuzjazm, charakterystyczny
dla Nowego Świata. Myśląc o koncepcji roli,
Day-Lewis odkrył, że różni się ona
znacząco od innych jego występów w
"klasycznych" kostiumowych filmach. Uważam, i
inni uważają chyba podobnie, że dobrze wypadam w
kostiumie, ponieważ mam niezły
profil oraz spore zdolności do wyraźnej artykulacji i łatwość w
opanowywaniu różnych akcentów. Ale w tym szczególnym przypadku należało moim zdaniem pamiętać
o pewnej istotnej kwestii. W Ameryce, inaczej niż w Europie, niezbyt się ufa sile języka,
zwłaszcza jeśli chodzi o orację. Szczególnie dotyczy to amerykańskiego Zachodu.
Dowody? Spójrzcie tylko na George'a
W. Busha. Jestem pewien, że gdyby tylko dokonał
takiego wyboru, to mógłby wyrażać się jak dobrze
wyedukowany członek elit z Nowej
Anglii. Ale on doskonale wie, że wtedy wielu jego wyborców by mu
nie zaufało. Zatem woli wyrażać się inaczej. I trzymać ręce tak, jakby przed chwilą rozstały się z
siekierą albo z innym prostym narzędziem. A zdania składa z pewnym, chyba udawanym w
jakiejś mierze, wysiłkiem. Gdyby było inaczej, nie sprawiałby wrażenia, że jest
ciągle jednym z nich, prostych ludzi. Takie obserwacje przyczyniły się do sposobu
budowania roli Plainviewa. Aktor bowiem założył, że
ważniejsza niż uwodzicielskie
talenty do przemawiania, których bohaterowi zresztą nie brak, jest mowa
ciała i gestów, raz spontaniczna, raz wystudiowana, często zresztą przecząca słowom.
Czy taki pomysł na budowanie roli był trafiony, ocenią już 24 lutego członkowie
Amerykańskiej Akademii Filmowej.
"Aż poleje się krew" we wszystkich kinach od
29 lutego.
|
|
|
|
|
|
Informacja
własna.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Która dziewczyna nie marzy, by zaprojektowano
dla niej piękną balową suknię, a
jeszcze lepiej kilka pięknych balowych
sukien?
Katherine Heigl, odtwórczyni głównej roli w
zapowiadającym się na hit nadchodzących
walentynek filmie "27 sukienek" to w tej kwestii
najprawdziwsza szczęściara. Wskazuje na to już
sam tytuł filmu. A na planie było ich jeszcze
więcej! Dla wcielającej się w postać "etatowej"
druhny Heigl autorka kostiumów
Catherine Marie Thomas zaprojektowała aż pięćdziesiąt sukienek.
Prace odbywały się w ścisłym porozumieniu z
reżyserką Anne Fletcher. Panie miały przy tym
sporo zabawy. Thomas przyznała, że postanowiły sobie poszaleć: Pomyślałam, że
można w tych strojach oddać ból i kłopotliwość noszenia kreacji w wymyślnym
stylu. Nie bez znaczenia były bogate
doświadczenia Fletcher jako choreografki.
Chciałam, żeby te sukienki wyglądały jak kostiumy, w których
można wykonać jakiś olśniewający numer - podkreślała.
Z zestawu pięćdziesięciu sukienek stopniowo eliminowano projekty najmniej udane
lub też słabo pasujące do klimatu filmu. Ulubioną kreacją
Katharine Heigl była suknia nazwana "Przeminęło z wiatrem"
lub też "Wesele na plantacji", w stylu, z
którego - według słów aktorki - byłaby dumna Scarlett
O'Hara. Uszyto ją z żółtego jedwabiu, z pomarańczowymi kwiatami, białą parasolką i żółtymi butami
na wysokich obcasach jako dodatkami. Inne fantazyjne kreacje to wściekle różowa
"Bahama Mama", "Kowbojska Sukienka", "Sukienka Podwodna" czy wreszcie "Sukienka
Wymiotna" (!).
Ale przy "27 sukienkach" poszalała nie tylko autorka kostiumów. Wszystkie
suknie miały przecież związek
ze ślubami. Każda scena ślubu była skomplikowanym
przedsięwzięciem logistycznym. Widz musiał
zobaczyć cały przepych tych widowiskowych wesel i nie stracić z oczu bohaterów - mówiła reżyserka. 27
sukienek i 27 wesel? Dotąd filmowy rekord wynosił cztery. Czas to zmienić!
Jane (Katherine Heigl) jest etatową druhną - pełniła tę rolę już 27 razy.
Niestety, nic nie wskazuje na to,
by sama też miała w końcu stanąć na ślubnym
kobiercu. A przecież nawet 27 najpiękniejszych sukienek
nie zastąpi prawdziwej, odwzajemnionej miłości! Kiedy więc Tess
(Malin Akerman), młodsza siostra
Jane, zdobywa serce jej szefa George'a
(Edward Burns) - w którym Jane skrycie się
podkochuje - dziewczyna ma serdecznie dość wiecznego bycia na drugim planie.
Spotkanie z cynicznym dziennikarzem
Kevinem (James Marsden), który pisuje
niezwykle złośliwe sprawozdania z nowojorskich ślubów, w
nieoczekiwany sposób zmieni losy
Jane.
"27 sukienek" jako
specjalny prezent walntynkowy w kinach 14 lutego.
|
|
|
|
|
|
Informacja
własna.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Miniony weekend w amerykańskich kinach
przyniósł wielki sukces filmowi, który już
niedługo pojawi się i na polskich ekranach. Przez
zaledwie trzy dni najnowsza komedia miłosna "27 sukienek" zarobiła niemal 22 i pół
miliona dolarów! Film, który sprawił tak ogromną
niespodziankę, ma już polskiego dystrybutora -
Forum Film, a jego premierę zapowiedziano na
długi, walentynkowy weekend, począwszy od
14 lutego.
Ale "27 sukienek" tylko z pozoru zaskakuje
rekordem frekwencyjnym. Twórcy filmu to
przecież gwiazdy amerykańskiej komedii!
Reżyserka Anne Fletcher ma swój udział w
sukcesie "Czterdziestojednoletniego prawiczka",
wyreżyserowała też cieszące się
wielkim powodzeniem widowisko "Step Up - Taniec zmysłów".
Scenarzystka Aline Brosh McKenna jest z kolei niezwykle ceniona za adaptację książki Lauren Weisberger
"Diabeł ubiera się u Prady". Jednak największy talent komediowy bez wątpienia
zauważymy u aktorki wcielającej się w rolę głównej bohaterki filmu, Jane -
Katherine Heigl. Młodą wykonawczynię poznaliśmy
już w nagradzanej, przezabawnej "Wpadce" Judda
Apatowa.
Producent "27 sukienek" Jonathan Glickman po obejrzeniu "Wpadki" doszedł do wniosku,
że właśnie narodziła się gwiazda. Nie mylił się! Rzecz jasna, Heigl brylowała już
wcześniej w bardzo popularnym serialu "Chirurdzy", a za rolę doktor "Izzie" Stevens
zdobyła w zeszłym roku nagrodę
Emmy. Jednak zdaniem Glickmana, dopiero jej występ w
komedii Apatowa stworzył nową jakość. Zachwyciła mnie jej
świeżość i energia. Bardzo chcieliśmy pozyskać Katherine do naszego nowego projektu. I udało się! -
wspominał wielce rozradowany producent. Kluczem do osobowości Jane jest moim zdaniem to, że
jak wielu innych ludzi, po prostu lubi robić coś, w czym czuje się dobra -
tłumaczyła aktorka. - A ona kocha
być druhną. Ale w pewnym momencie zdaje sobie
sprawę, że stała się postacią drugoplanową w swoim
własnym życiu. I tak też wszyscy
ją traktują. Aktorka uważała, że w scenariuszu postać została
narysowana wiarygodnie i zdecydowaną kreską, co ułatwiło jej podjęcie decyzji o przyjęciu roli. Moja
bohaterka jest zabawna i ma wielki wdzięk, choć rzecz jasna, także spore kłopoty z
samą sobą. Byłam zdania, że to wymarzona postać komediowa. Rodzaj humoru zawarty w
tekście bardzo mi odpowiadał.
Jane (Katherine Heigl) ma za sobą niejeden ślub - już 27 razy była druhną! W jej
szafie wisi tyleż fantazyjnych sukienek. Ale cóż z tego, skoro nic nie wskazuje na
to, by sama miała zostać panną młodą.
Co prawda kocha się potajemnie w swoim szefie
George'u (Edward Burns), ale jego serce zdobywa
młodsza siostra Jane, Tess (Malin
Akerman). Jane, choć zawsze przede wszystkim troszczyła się o
innych, teraz wreszcie postanawia zadbać o siebie. Traf chce, że na jej drodze staje cyniczny dziennikarz
Kevin (James Marsden), pisujący złośliwe sprawozdania z nowojorskich ślubów. Wydaje
się, że nie może być bardziej niedobranej pary.
"27 sukienek" w kinach 14 lutego - w
Dzień Świętego Walentego!
|
|
|
|
|
|
Informacja
własna.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Żadna opowieść o niewinnej księżniczce nie
może się obejść bez prawdziwie czarnego
charakteru i pięknych piosenek. W
"Zaczarowanej", najnowszej produkcji studia
Disney-Pixar, jest i jedno, i drugie. Złą, żądną
władzy królową Narissę zgodziła się
zagrać jedna z najwybitniejszych obecnie amerykańskich
aktorek filmowych, Susan Sarandon (w polskiej
wersji - Grażyna
Barszczewska). Tak tłumaczyła
motywy swej decyzji: Spodobało mi się w tej
historii zwłaszcza to, że księżniczka nie jest
bezradna, choć na początku jej naiwność nie
ulega wątpliwości. Ale ma energię i siłę
i to ona w końcu ratuje księcia, a nie on ją. Poza tym
pomysł, by spojrzeć na nowo na klasyczne postaci z tradycji Disneya wydał mi się naprawdę oryginalny,
ożywczy i dobrze przeprowadzony. A nie oszukujmy się - w Hollywood nie ma nowych, naprawdę
oryginalnych konceptów zbyt wiele.
Twórcy polskiej wersji językowej zadbali o piosenki i dobre głosy.
Oprócz świetnych aktorów, wśród których znaleźli się m.in.
Artur Żmijewski (użyczający głosu
prawnikowi Robertowi) i Anna Dereszowska
(wcielająca się w rolę Nancy), usłyszymy charakterystyczne
dla filmów Disneya utwory. Jeden z nich - zatytułowany "Długo i szczęśliwie" -
wykonała Ewelina Flinta.
To już moja druga współpraca z Disneyem
(wcześniej zaśpiewałam melancholijny, przepiękny utwór
"Gdy nastanie znów świt" do bajki
"Rogate ranczo") i mam nadzieję, że nie ostatnia -
mówi wokalistka. - Muszę przyznać, że podpisuję się całym sercem pod
słowami piosenki z "Zaczarowanej": Trzeba śnić,
dzieckiem być, w siłę bajki uwierzyć - otwórz zamknięte drzwi, gdzieś tam można żyć... długo i
szczęśliwie! A jakich refleksji dostarczyła piosenkarce ta podróż w
dziecięcy świat? Zaśpiewanie piosenki
"Długo i szczęśliwie" było bardzo
przyjemnym wyzwaniem. Przyjemnym, bo inspirowały mnie pocałunki
Patricka Dempseya, odtwórcy jednej z głównych ról, przezabawna kreacja
Susan Sarandon w roli wiedźmy i popis fantazji, barw, choreografii i humoru
rodem z krainy Disneya. Wyzwaniem zaś, bo
rozpiętość dźwięków skomponowanych przez
Alana Menkena, wybitnego pianistę i laureata kilku
Oscarów (za piosenki do "Dzwonnika z Notre Dame" czy "Pięknej i
bestii"), była spora. Będzie więc czego
posłuchać i na co popatrzeć!
Księżniczka Giselle (Amy Adams) zostaje usunięta przez złą królową Narissę
(Sarandon) z magicznego, animowanego świata Andalazji. A właśnie miała
poślubić swego wymarzonego księcia Edwarda
(James Marsden)! Giselle trafia
do współczesnego Nowego Jorku i początkowo, przerażona całkowicie obcym
jej światem, myśli tylko o tym, by powrócić do baśniowej krainy. Z czasem
jednak zaczyna dostrzegać uroki rzeczywistości, zwłaszcza gdy poznaje
sympatycznego prawnika, Roberta Philipa
(Patrick Dempsey) i jego sześcioletnią córkę, Morgan
(Rachel Covey). Tymczasem na Manhattan przybywa
także Edward wraz z przyjaciółmi, by odnaleźć księżniczkę. Zła królowa też,
rzecz jasna, nie próżnuje...
"Zaczarowana" w kinach od
18 stycznia.
|
|
|
|
|
|
Informacja
własna.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Już wkrótce w kinach pojawi się absolutnie
oryginalna baśń umiejętnie łącząca
tradycję animacji disnejowskich ze współczesną
wirtuozerską komedią romantyczną
- "Zaczarowana". Księżniczka Giselle
(Amy Adams) zostaje usunięta przez złą królową
Narissę (Susan Sarandon) z magicznego,
animowanego świata Andalazji i trafia do
współczesnego Nowego Jorku. Jest
przerażona, z czasem jednak zaczyna
dostrzegać uroki rzeczywistości, zwłaszcza
gdy poznaje sympatycznego prawnika,
Roberta Philipa (Patrick
Dempsey) i jego sześcioletnią córkę, Morgan
(Rachel Covey).
Studio Disneya sprawiło wiele radości niejednemu pokoleniu dzieci na całym świecie.
Reżyser "Zaczarowanej" Kevin
Lima, pracując nad scenariuszem, postanowił zawrzeć w
nim wiele zawoalowanych aluzji do dawnych produkcji Disneya. Nazwiska i fragmenty
dialogów przywodzące na myśl sceny z "Królewny Śnieżki" nazwał "chwilami
księżniczki". Twórcy byli pewni, że ich tropienie
dodatkowo rozbawi tych, którzy wychowali się na filmach Disneya. Postanowili posunąć się o krok
dalej, obsadzając w filmie aktorki, których głosy są nierozerwalnie związane z animacjami spod tego
znaku. I tak Jodi Benson (głos Małej Syrenki) wystąpiła jako Sam, asystentka
Roberta, a Paige O' Hara
(Piękna z "Pięknej i Bestii") wcieliła się w postać
Trish, aktorki z opery mydlanej.
Na tym nie koniec. Jest tu też postać łącząca dwa światy, swoim zachowaniem
komentująca postępowanie bohaterów. To hołd dla dawnych animatorów Disneya, którzy
tego typu pełne ekspresji zwierzęce postaci doprowadzili do perfekcji. A dzisiaj
mamy do dyspozycji niesamowite komputerowe
możliwości techniczne. Więc zabraliśmy
się za wiewiórkę Pipa - mówił reżyser.
Hołdem dla disnejowskiej tradycji jest także animowana kraina Andalazji, która (choć
na ekranie widzimy ją tylko przez dziesięć minut) zaczęła powstawać na dziewięć
miesięcy przed zdjęciami do aktorskiej części filmu. Użyto przede wszystkim
tradycyjnych, w wielkiej mierze zarzuconych już
technik ręcznie malowanej animacji,
w celu uzyskania efektu "skondensowanego stylu
Disneya". James Baxter, legendarny
animator z tego studia, był wzruszony. To, co ujęło mnie w tym projekcie, to
wrażenie nostalgii, ale bez mazgajstwa. Animowany świat traktujemy jako całkowicie
realny, z szacunkiem dla reguł, które w nim panują. Bo jest realny - zamieszkał na
stałe w wyobraźni milionów ludzi. Pokazujemy coś nowego, a jednocześnie nie tracimy
kontaktu z klasyką. Aby świat ten uczynić
jeszcze bardziej spójnym i baśniowym, polski dystrybutor,
Forum Film, postanowił zaproponować
widzom rodzimą wersję językową. Zaproszono do
współpracy wybitnych polskich aktorów i
wokalistów, m.in.: Annę Dereszowską,
Grażynę Barszczewską,
Danutę Szaflarską, Ewelinę Flintę,
Artura Żmijewskiego, Damiana
Aleksandra oraz Andrzeja
Grabowskiego. Z pewnością zabrzmi to
bajecznie!
"Zaczarowana" w kinach od
18 stycznia.
|
|
|
|
|
|
Informacja
własna.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
18 stycznia na ekranach kin zagości niezwykły
film - coś, czego jeszcze nie było:
niesamowite połączenie animacji rodem z
klasycznych produkcji Disneya i współczesnej
komedii romantycznej, czyli
"Zaczarowana".
Kluczową postacią filmu jest zaczarowana
księżniczka Giselle (Amy
Adams). Tworząc tę postać, filmowcy postanowili połączyć
najważniejsze cechy takich klasycznych
bohaterek, jak Królewna Śnieżka, Piękna z
"Pięknej i bestii", Śpiąca Królewna oraz
Kopciuszek. Gdy świat ją rozczarowuje, Giselle
(na wzór swych poprzedniczek) śpiewa.
Tak wyraża swą tęsknotę za wymarzonym Księciem. Niestety, królowa Narissa - w tej
roli wybitna Susan Sarandon - nie pragnie wcale szczęśliwego małżeństwa Księcia, bo
ceni sobie przede wszystkim władzę, którą by wtedy straciła. Zamienia więc Giselle w
zwykłą kobietę, która trafia do współczesnego Nowego Jorku.
Aby znaleźć idealną księżniczkę z bajki, zorganizowano żmudne przesłuchania. Gdy
pojawiła się Amy Adams, wszystko stało się jasne. Reżyser
Kevin Lima był pod wrażeniem jej naturalności. Podkreślał,
że właśnie takiego wcielenia czystości i
naiwności szukał. Aktorka tak zaś opisywała swą pracę na
planie: Kevin, jak wiadomo, przybył ze świata animacji, który zna i rozumie bardzo dobrze. Dawał mi
więc dużo pożytecznych wskazówek. Ale słuchał też moich sugestii. Wychowałam się w
prowincjonalnym Colorado, od dzieciństwa oglądałam klasyczne produkcje
disnejowskie, więc wczułam się w postać bohaterki bez większych trudności. Jako dziewczynka
chciałam być księżniczką. Teraz wiem, że o wiele łatwiej być księżniczką animowaną:
nie trzeba wykonywać numerów
kaskaderskich, tańczyć ani śpiewać. A to doprawdy dość
ciężka robota!
Film zobaczymy w polskiej wersji językowej, w której postaciom użyczyli swoich
głosów wyśmienici aktorzy, m.in.:
Anna Dereszowska, Danuta
Szaflarska, Grażyna
Barszczewska, Artur Żmijewski i
Andrzej Grabowski.
"Zaczarowana" w kinach od
18 stycznia, a pokazy przedpremierowe już w najbliższy
weekend (11-13 stycznia).
|
|
|
|
|
|
Informacja
własna.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Przebój nadchodzących tygodni -
"Skarb narodów: Księga tajemnic" to nie tylko wielka
fikcyjna przygoda. Dla ekipy i gwiazd
praca nad filmem również była nie lada
eskapadą! Filmowcy zaliczyli kilka lokalizacji, o których nie mogli nawet marzyć.
Począwszy od Universal Studios, w których wybudowano
niewyobrażalne dekoracje przenoszące widzów w czasy
zamachu na prezydenta Lincolna oraz te do złudzenia
przypominające słynny Gabinet Owalny w Białym Domu. Poprzez
gmach Biblioteki Kongresu, w którym mogli kręcić tylko w nocy.
Aż po Paryż i Londyn, w którym
nakręcono scenę szaleńczego pościgu. Scenę tę kręcono głównie w weekendy, z wielką
pomocą miejscowej policji. O wiele łatwiej byłoby, gdyby Londyn
zagrało inne europejskie, a mniej zatłoczone miasto, ale producent -
Jerry Bruckheimer nawet słyszeć
nie chciał o takim rozwiązaniu. Nie bez racji uważał, że tamtejszy klimat
jest nie do podrobienia. Była to podobno najpotężniejsza tego typu scena nakręcona w
stolicy Anglii od wielu lat!
Jednak najbardziej niesamowite chwile ekipa przeżyła w trakcie zdjęć w Południowej
Dakocie, gdzie w Mount Rushmore są wyryte gigantyczne rzeźby głów prezydentów USA:
Jerzego Waszyngtona, Abrahama Lincolna, Thomasa Jeffersona oraz Theodore'a
Roosevelta. Mount Rushmore National
Memorial powstał w latach 1927-1941 z inicjatywy
Johna Gutzona de la Mothe Borgluma, pod którego
kierunkiem pracowało ponad 400 rzeźbiarzy. Powstanie gigantycznej rzeźby inspirował Sfinks w
Gizie. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie dla wszystkich rzeźba National Memorial to symbol triumfu
amerykańskiej demokracji. Black Hills w Dakocie były dla Indian Lakota ziemią
świętą, centrum świata. Monumentalne rzeźby w tym akurat miejscu były dla nich
bolesnym znakiem supremacji białego
człowieka. Obecnie opiekę nad rzeźbą i
przyległymi terenami po raz pierwszy w historii sprawuje
Indianin - Gerard Baker. Ci czterej prezydenci mieli wielkie zasługi dla naszego kraju i demokracji.
Trzeba jednak pamiętać o wielu negatywnych wydarzeniach, dotyczących zwłaszcza indiańskich
narodów, które miały miejsce podczas ich rządów. Nie po to jednak, by rzucać łatwe i
gniewne oskarżenia, ale po to, by nie popełniać dawnych błędów - tłumaczył swe
stanowisko Baker. Docenił on troskę filmowców, by nie naruszyć terenów w Mount
Rushmore. Przed rozpoczęciem zdjęć w tamtym
rejonie, 20 kwietnia 2007 roku, odbyła
się tradycyjna, indiańska ceremonia błogosławieństwa całego
przedsięwzięcia, w której wzięli udział między innymi
Nicolas Cage, Diane
Kruger, Jon Voight i
Justin Bartha. Sceneria Mount Rushmore po raz pierwszy od czasów słynnej sceny pościgu z
"Północ - północny zachód" Alfreda Hitchcocka została wykorzystana na taką skalę w
fabule filmowej.
Benjamin Franklin Gates (Nicolas
Cage) po raz kolejny wyrusza w podróż przez zagadki
historii. Tym razem z ojcem, Patrickiem
(Voight), profesorem uniwersytetu, poszukują
osiemnastu zaginionych kart z dziennika Johna Wilkesa Bootha, zabójcy prezydenta
Abrahama Lincolna. Treść tych stron i cała
tajemnicza księga nie pozawala spocząć
nie tylko im. Historyczna tajemnica rozbudza wyobraźnię
wielu, niekoniecznie poczciwych, fascynatów skarbów i zagadek. W rolach głównych plejada gwiazd -
Nicolas Cage, Jon
Voight, Diane Kruger,
Helen Mirren, Ed Harris i
Harvey Keitel.
"Skarb narodów: Księga tajemnic" w kinach od
4 stycznia.
|
|
|
|
|
|
Informacja
własna.
|
|
|
|
|
|
|
|
LISTA INFORMACJI
|
|
|
"Wątpliwość"
z Meryl Streep na Camerimage i polskich
kinach |
04.12.2008 |
|
Hannah
Montana, Travolta i "Piorun" |
26.11.2008 |
|
Sekrety
"Pioruna" (i Lassetera) |
24.11.2008 |
|
Lubaszenko
u Lubaszenki |
23.11.2008 |
|
"39
i pół" w "Piorunie",
czyli Karolak chomikiem |
14.11.2008 |
|
Jak
Szyc został "Piorunem" |
05.11.2008 |
|
Futbolowe
"Lajdis" u Lubaszenki! |
04.11.2008 |
|
"High School Musical
3: Ostatnia klasa" - szkoła z marzeń |
23.10.2008 |
|
Wilczak
gra geja |
22.10.2008 |
|
Polska premiera roztańczonego "High School Musical
3: Ostatnia klasa" |
20.10.2008 |
|
"High School Musical"
nie ubiera się u Prady |
15.10.2008 |
|
Zagrobelny
w dubbingu rekordowego "High School
Musical 3: Ostatnia klasa" |
13.10.2008 |
|
Teledysk
do "High School Musical" już
gotowy |
06.10.2008 |
|
Przybylska
jest facetem! |
01.10.2008 |
|
Lubaszenko
znów kręci! |
26.09.2008 |
|
Kultowy
"High School Musical" i nowy
klip |
15.09.2008 |
|
Hello,
Wall-E! - modny robot i słynny musical |
16.07.2008 |
|
Wall-E
nowym R2-D2 |
14.07.2008 |
|
Peter
Gabriel śpiewa dla Pixara |
07.07.2008 |
|
"Wall-E"
na czele amerykańskiego box-office'u! |
30.06.2008 |
|
Stenka
komputerem pokładowym |
26.06.2008 |
|
"Ruiny"
w księgarniach i na ekranach |
13.06.2008 |
|
Majowie,
"Ruiny" i odcięte kończyny |
11.06.2008 |
|
Piątek,
trzynastego i horror Smithów! |
05.06.2008 |
|
"Książę
Kaspian" przed premierą, kolejna
"Narnia" w planach |
28.05.2008 |
|
"Ruiny"
Bena Stillera |
22.05.2008 |
|
Spektakularne
otwarcie "Księcia Kaspiana" w
Stanach! |
19.05.2008 |
|
Ben
Barnes - nowy idol z "Księcia
Kaspiana" |
15.05.2008 |
|
Opowieści
z polskiej Narnii |
07.05.2008 |
|
"Opowieści
z Narnii: Książę Kaspian" -
dojrzalej i waleczniej |
19.04.2008 |
|
Olivier
Gruner, walki i bezprawie w
"Skorumpowanych" |
16.04.2008 |
|
Englert
kontra Trela |
11.04.2008 |
|
Odważne
role pięknej Olgi Bołądź |
04.04.2008 |
|
"Skorumpowani"
- sensacyjny film, sensacyjne zaginięcie
gwiazdora! |
01.04.2008 |
|
Max
Ryan -
"skorumpowany" dżentelmen |
27.03.2008 |
|
"Skorumpowani"
- dziś teaser plakatu, jutro zwiastun |
17.03.2008 |
|
"Skorumpowani"
- to się zdarzyło naprawdę... |
14.03.2008 |
|
Jeff
Daniels i "Świadek
bez pamięci" |
07.03.2008 |
|
"Świadek
bez pamięci" - scenariusz-legenda na
ekranach |
05.03.2008 |
|
Powieściowe
poszukiwania Amandy |
01.03.2008 |
|
Dojrzewanie
Bena Afflecka |
28.02.2008 |
|
Laureat
Srebrnych Niedźwiedzi już w Polsce! |
19.02.2008 |
|
Jak
Affleck z Affleckiem |
14.02.2008 |
|
"27 sukienek", Walentynki i pożądana
Katherine |
11.02.2008 |
|
Daniel
Day-Lewis naśladuje Busha |
05.02.2008 |
|
"27 sukienek" i jedna prawdziwa miłość |
31.01.2008 |
|
Przebojowe
"27 sukienek" także w Polsce! |
22.01.2008 |
|
Dobra
Flinta i zła Sarandon |
16.01.2008 |
|
"Zaczarowana"
- z szacunku do tradycji |
11.01.2008 |
|
Jak
ciężko być zaczarowaną księżniczką |
08.01.2008 |
|
Indiańskie
tajemnice i "Skarb narodów" |
03.01.2008 |
|
|
|
|
|
|
|